poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Lalki – James Carol

Tytuł oryginału: Broken Dolls
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy PWN
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 344
Ocena: 5/6

Jefferson Winter, profiler, były oficer FBI, obecnie wolny strzelec. Jeździ po świecie i pomaga chwytać seryjnych morderców. Sam jest synem jednego z nich. Tym razem trafia do Londynu, którym wstrząsa seria porwań. Kobiety są przetrzymywane, torturowane, a potem sprawca przeprowadza im lobotomię i wypuszcza na wolność. Winter toczy walkę z czasem, musi złapać mordercę, zanim on pozbawi osobowości kolejną młodą kobietę.

Już od jakiegoś czasu miałam ochotę na dobry thriller, a kiedy zobaczyłam zapowiedź „Lalek”, wiedziałam, że to jest to. Jeden z najlepszych profilerów na świecie jest synem seryjnego mordercy. Sprawca, na którego poluje przeprowadza lobotomie. Wiedziałam, że ta powieść mnie nie zawiedzie. Zaczęłam czytać i nie mogłam się oderwać, wciąga bez reszty. Napisana jest prostym językiem, bez zbędnych opisów i dodatków, dzięki czemu czyta się błyskawicznie.
Główny bohater jak na mój gust też jest świetnie wykreowany, musi zmagać się z widmem swojego ojca, lata w FBI wyrobiły w nim pewną znieczulicę i pragmatyczne spojrzenie na morderstwa, co osobom z jego otoczenia wydaje się dosyć nieludzkie. Przestaje mieć to jednak znaczenie, kiedy dzięki swojemu wysokiemu ilorazowi inteligencji i umiejętności wczucia się zarówno w sprawcę jak i w ofiary daje policji wskazówki, które bardzo szybko zbliżają ich do porywacza. Ja jestem postacią Wintera zachwycona, tym bardziej, że nie wykreowano go (na całe szczęście) na superbohatera. Popełnia błędy, nie zawsze wie wszystko, a dzięki temu staje się jeszcze bardziej realny.

Pomysł na sprawcę też mi się spodobał, a im więcej się o nim dowiadywaliśmy, tym bardziej byłam zafascynowana. Autor bardzo dobrze tą postać zbudował, bezbłędnie uzasadnił jego sposób postępowania, ani przez chwilę mi tam nic nie zgrzytało.
Generalnie nie mam się za bardzo do czego przyczepić, bo powieść po prostu pochłonęłam, nie mogąc się doczekać zakończenia. A i zakończenie w pełni mnie usatysfakcjonowało. Zarówno zakończenie sprawy, jak i samej powieści. Chociaż pewnie niektórzy woleliby, żeby na ostatniej stronie Winter dokonał innego wyboru ;)

Mi się podobało i nie mam wątpliwości, że każdy miłośnik tego typu powieści będzie zadowolony. Książka wciągająca, przepełniona akcją, czego można chcieć więcej ;)


Zainteresowanym polecam jeszcze wywiad z autorem :)

http://www.dwpwn.pl/

środa, 13 sierpnia 2014

Pani Poe – Lynn Cullen

Tytuł oryginału: Mrs. Poe
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy PWN
Oprawa: twarda
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 508
Ocena: 5.5/6

Edgar Allan Poe to pisarz, którego każdy miłośnik literatury zna choćby ze słyszenia. Jego postać i twórczość od lat fascynuje mrokiem i tajemniczością. Lynn Cullen zafascynowała do tego stopnia, że postanowiła opowiedzieć nam o Poem z perspektywy jego kochanki, Frances Osgood.
Akcja rozpoczyna się zimą 1845 roku w Nowym Jorku, kiedy to „Kruk” Poego jest na ustach wszystkich. Sam Poe gości na salonach i mimo swego nieprzystępnego sposobu bycia intryguje wszystkich wokół. To właśnie podczas jednego z takich spotkań krzyżują się drogi jego i początkującej poetki Frances. Kobieta, opuszczona przez męża mieszka z dziećmi u przyjaciół. Kiedy brak środków do życia staje się coraz bardziej dokuczliwy, postanawia zbliżyć się do Poego, mając nadzieję, że pomoże jej to w życiu zawodowym. Szybko jednak niewinny flirt między nimi przeradza się w coś dużo poważniejszego. Oboje wiedzą, że jest to miłość zakazana, ale nie potrafią się trzymać od siebie z daleka. Sytuacja zdaje się jeszcze bardziej niezręczna, kiedy żona Edgara zaczyna zabiegać o przyjaźń Frances. Czy naprawdę jest taką kruchą i bezbronną istotką, czy może ma swój ukryty cel w tym, żeby trzymać Frances blisko siebie? Jak przystało na opowieść o Edgarze Allanie Poe, mroku i tajemnicy tu nie zabraknie.

Jest to tak złożona lektura, wywołująca tyle emocji, że nawet nie wiem jak zacząć. Na całą historię patrzymy oczami Frances, porzuconej żony, matki martwiącej się o przyszłość dzieci, zakochanej kobiety i kochanki nie potrafiącej spojrzeć w oczy żonie Edgara. Autorka naprawdę pokazała tu swój ogromny talent. W bardzo żywy sposób pokazała zarówno Nowy Jork tamtych czasów, jak i jego mieszkańców. Przedstawia nam całą śmietankę towarzyską bywającą na salonach, ale pokazuje też, że nie wszystkim wtedy żyło się dostatnio, zabierając nas do ówczesnych slumsów. Bezbłędnie też wchodzi w umysły głównych bohaterów, Frances, Edgar i jego żona Virginia są bohaterami z krwi i kości i mamy możliwość poznania ich naprawdę dogłębnie. Nawet bohaterowie drugoplanowi są tutaj przedstawieni z najdrobniejszymi szczegółami i z niesamowitą dokładnością.  To wszystko sprawia, że czytelnik ma wrażenie, jakby przeniósł się w czasie i siedząc na jednym ze spotkań intelektualistów obserwował bieg wydarzeń.

Powieść wciąga od samego początku, a im dalej, tym wzbudza większe emocje. Ciężko jest się od niej oderwać, bo ciekawość tego, co będzie dalej nie pozwala odłożyć książki na dłuższy czas. Tym sposobem 500 stron mija nam tak szybko, że nawet tego nie zauważamy. Jestem pod ogromnym wrażeniem tej powieści, autorka musiała włożyć w jej napisanie naprawdę wiele pracy, bo, bądź co bądź, jest to w dużej mierze powieść biograficzna, a mnogość postaci historycznych tamtego okresu sprawia, że cała historia staje się jeszcze bardziej wiarygodna. Autorka doskonale wczuła się w sytuację każdego bohatera. Musiała stać się Frances miotającą się między miłością i pożądaniem, a wyrzutami sumienia wobec śmiertelnie chorej żony swojego kochanka. Edgarem rozdartym między troską o chorą żonę a intensywnym uczuciem, którym darzył Frances. Virginią, dziecinną i nieco zagubioną w tym wielkim świecie bogaczy i konwenansów.
Nie sposób nie przeżywać tej historii razem z bohaterami, wciąga nas od pierwszych stron i otacza niesamowitym klimatem, a to sprawia, że niecierpliwie pochłaniamy kolejne strony, żeby dowiedzieć się jak to się skończy.
Mam wrażenie, że trochę chaotycznie mi wyszła ta opinia, ale ciężko było ubrać w słowa wszystkie odczucia towarzyszące lekturze. Dlatego pozostaje mi tylko gorąco polecić i mieć nadzieję, że jednak kogoś zainteresuję tą powieścią ;)

http://www.dwpwn.pl/

wtorek, 5 sierpnia 2014

Zeznania niekrytego krytyka – Maciej Frączyk

Wydawnictwo: Zielona Sowa
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 136
Ocena: 5/6

Macie czasem tak, że dzwoni do Was przyjaciółka i mówi „musisz to przeczytać”? Ja czasem mam, na całe szczęście. Takim sposobem moja przyjaciółka pokochała Stephanie Plum i Artura Andrusa. Takim też sposobem ja zaraziłam się od niej Niekrytym Krytykiem. Odbierając dosyć późną porą telefon, nie usłyszałam „cześć” czy jakiegokolwiek innego powitania. Usłyszałam tyko „motyla noga, Aśka, musisz to przeczytać”. I nie miałam już wtedy wątpliwości, że, owszem, przeczytam, i będzie to dobre!

Rzeczona chwila nadeszła, chociaż odkładałam ją dosyć długo, zawalona po czubek głowy innymi lekturami. Ale kiedy już przeczytałam te kilkanaście stron, wsiąkłam na dobre.

To jest naprawdę świetna książka, i do tego dobrze napisana. Oczywiście, ktoś się tu może ze mną kłócić, bo napisana w prosty i lekki sposób, do tego ze słowami niecenzuralnymi w charakterze przecinków. Ale nie ma to dla mnie znaczenia z kilku powodów. Po pierwsze – najzwyczajniej w świecie świetnie się czytało i zapewniło mi to czystą rozrywkę. Po drugie – wbrew pozorom jest to bardzo mądra książka. I po trzecie, i najważniejsze – te teksty są skierowane do młodzieży i właśnie tak są napisane, żeby tą młodzież zainteresować. A wiadomo, że nic nie przyciągnie nastolatka tak skutecznie, jak kilka zakazanych słów, których ten nastolatek i tak używa w codziennej mowie. Ale nie zapominajmy, że to treść, a nie forma, ma tu największe znaczenie. Bo Maciej Frączyk zaserwował tu młodym ludziom kilka naprawdę ważnych porad, a że zrobił to w młodzieżowy sposób, to tylko plus dla niego, bo więcej młodzieży przyciągnie. I nie twierdzę, że każdy nastolatek, który przeczyta tę książkę nagle dozna oświecenia i będzie wiedział, jak żyć. Nie. Ale moim skromnym zdaniem, da mimo wszystko do myślenia. Uświadomi, że może to życie wcale nie jest takie beznadziejne, że może można coś osiągnąć i spełnić marzenia, tak po prostu i najzwyczajniej dążąc do celu i będąc sobą.

Oczywiście Frączyk nie powie Wam wprost, jak osiągnąć to, czy tamto. Ale pod płaszczykiem sarkazmu i ironii, na podstawie własnych doświadczeń, pokaże, że czasem warto zastanowić się nad tym, co chcemy robić i tak po prostu ku temu dążyć. Że droga do celu czasem wybrukowana jest porażkami, ale nie powinno nas to zniechęcać. Generalnie przedstawia czasem prawdy oczywiste, ale takie, o których często zapominamy. A tu proszę, żywy przykład tego, że wystarczy chcieć, a można.

A ja jestem żywym przykładem, że nie tylko młodzież może znaleźć w tej książce coś dla siebie. Dlatego bardzo serdecznie polecam, świetna zabawa gwarantowana!