piątek, 27 kwietnia 2012

Zaklęcie dla Cameleon - Piers Anthony

Tytuł oryginału: A Spell for Chameleon
Cykl/Seria: Xanth
Tom: 1
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 448
Ocena: 5/6

Xanth – seria do tej pory zupełnie mi nieznana, a to dziwne, bo była już w naszym kraju wydawana. Teraz odświeża nam ją wydawnictwo Nasza Księgarnia i nic, tylko mieć nadzieję, że doczekamy się wydania całej serii, bo naprawdę ma potencjał. Piers Anthony jest uznanym twórcą klasycznej fantasy, był nominowany do wielu nagród literackich, a „Zaklęcie dla Cameleon” zdobyło August Derleth Fantasy Award za powieść roku. Zaintrygowała mnie ta seria, nie wiem dlaczego. Pewnie jak zwykle nie mogłam przejść obojętnie obok książki, w której magia odgrywa główną rolę. I bardzo się cieszę, że nie mogłam przejść obojętnie! Ta książka jest naprawdę warta polecenia.

Xanth – magiczna kraina, gdzie każdy posiada jakiś magiczny talent, albo sam jest magiczny. Trochę to skomplikowane, ale tak to już jest. W życiu każdego mieszkańca Xanthu przychodzi taki moment, kiedy musi zaprezentować swój talent przed królem i całą społecznością. Jeśli tego talentu nie posiada, zostaje skazany na wygnanie do Przyziemia, czyli naszego normalnego, szarego, niemagicznego świata. I to właśnie spotyka głównego bohatera. Bink, który przez swój brak magicznego talentu nie miał łatwego życia, postanawia udać się do Dobrego Czarodzieja, aby ten pomógł mu w odkryciu drzemiącej w nim magii. O ile w ogóle jakaś magia w nim drzemie. Wyrusza więc w długą i niebezpieczną podróż, podczas której dużo nauczy się o sobie, życiu i Xancie. Nie chcę Wam zdradzać za dużo z fabuły, żeby nie odbierać przyjemności z lektury, ale jedno mogę powiedzieć – przygód w tej książce nie zabraknie.

Nie mogę powiedzieć, że książka wciągnęła mnie od pierwszej strony, bo jednak trochę trzeba poczekać, aż akcja się rozkręci, ale powiem Wam, że warto! Na początku poznajemy Binka, jego rodziców, narzeczoną i problemy. Mamy trochę rozmyślań o jego dalszym losie, a przy okazji dowiadujemy się co nieco o świecie, przez który przyjdzie nam wędrować przez najbliższe 450 stron. Nie jest to może porywające, ale, co ważniejsze, nie jest też nudne! Akcja rozkręca się w momencie, kiedy Bink wyrusza w swoją podróż. Od tego momentu dzieje się wiele i z każdą stroną coraz więcej. Smoki, duchy, centaury i cała masa innych stworzeń, które Bink spotka na swojej drodze nie pozwolą nam się nudzić, a jemu dadzą możliwość lepszego poznania swojej krainy. Co ważne, autor nie poszedł na łatwiznę i nie wplótł w fabułę tylko znanych wszystkim stworzeń. Poza tymi, które znamy z legend mamy zatrzęsienie zwierząt, roślin i innych atrakcji, które autor stworzył od początku do końca. Nie tylko wymyślając im nazwę, ale też nadając charakter i magiczne właściwości. Dzięki temu nigdy nie możemy mieć pewności, czy trawa, po której razem z Binkiem stąpamy jest tylko zwykłą trawą. Praktycznie wszystko może nas zaskoczyć, i tak też zazwyczaj się dzieje. Naprawdę wciągnęła mnie ta historia, a Xanth oczarował swoją niezwykłością do tego stopnia, że ciężko mi się było z nim rozstać pod koniec lektury. Na szczęście tylko na jakiś czas, ponieważ już niebawem doczekamy się kolejnej części.

Jeszcze słowo o bohaterach. Bink właściwie wzbudza sympatię, chociaż czasami  trochę irytuje. W niewielkim stopniu naiwnością, a w trochę większym faktem, że jest praktycznie pozbawiony wad. A co ja poradzę, że kryształowi bohaterowie czasami mnie drażnią. Fakt, autor stawia przed nim wiele pokus, on rozważa za i przeciw, ale i tak zawsze pozostaje wierny sobie/swoim przekonaniom/swojej krainie [niepotrzebne skreślić]. Gdyby czasami jednak skusił się na jakiś zły uczynek, wyszłoby mu to na dobre. Za to  bardzo podobała mi się jego dociekliwość i ciekawość świata. Od początku zastanawiał się nad poznaniem istoty magii rządzącej jego światem i każdego najmniejszego szczegółu z tym związanego. Dzięki jego rozważaniom, czytelnik też może dowiedzieć się wielu pasjonujących rzeczy.
A tytułowa Cameleon? Cóż, póki co nie wzbudziła we mnie chyba większych emocji. Oczywiście jest to bardzo barwna postać, ale nie zdążyłam się nią jeszcze zżyć. Może się to zmieni przy okazji kolejnych części.
Mamy też całą gamę postaci, które pojawiają się tylko na chwilę, a przy tym tak wiele sobą wnoszą ! To też mi się bardzo podobało. Nikt tutaj nie pojawia się bez powodu, każdy coś wnosi do historii swoją obecnością.

Pozostaje mi tylko jeszcze raz serdecznie polecić i zachęcić was do lektury! Jeśli początek serii jest tak dobry, to pozostaje nam tylko z niecierpliwością czekać na kolejne. Świetna pozycja dla  miłośników klasycznej fantasy, ale też dla każdego, kto czasem lubi przenieść się do innego świata, pełnego magii i przygód.


                                         Książkę otrzymałam do recenzji od wydawnictwa


środa, 18 kwietnia 2012

Bilbord - J.D. Bujak

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 448
Ocena: 5/6

Z autorką miałam już do czynienia przy okazji jej poprzedniej powieści. „Spadek” wywarł na mnie pozytywne wrażenie, dlatego z przyjemnością zabrałam się do lektury. „Bilbord” bardzo różni się od tego, co miałam okazję czytać poprzednio. Tym razem mamy do czynienia z kryminałem i to jakim! Na brak zwłok nie możemy narzekać, powiem nawet, że trup ściele się gęsto od samego początku.

Ale po kolei.
Na początku przenosimy się w przeszłość i widzimy ojca, który katuje syna. Na szczęście policja jest na miejscu i ratuje dziecko.
Po tym krótkim wstępie jesteśmy już w czasach obecnych i poznajemy Krzysztofa Pasłęskiego, właściciela kwiaciarni w Kazimierzu Dolnym. Wiedzie szczęśliwe życie, ma kobietę, z którą wiąże wielkie plany. Do czasu aż odwiedza go stary znajomy – komisarz Pokorny – i oznajmia, że ojciec Krzysztofa uciekł z więzienia. Głównego bohatera zaczynają męczyć koszmarne sny, w których ktoś go katuje. Przerażające, tym bardziej, że po przebudzeniu Krzysztof ma te same obrażenia, których doznał w trakcie snu.
Do tego akcja co chwilę przerywana jest wspomnianymi trupami. Ktoś morduje kobiety, nie ma między nimi związku, morderstwa rozsiane są po całym kraju i charakteryzuje je duży stopień obrzydliwości.
Czy i jak to wszystko łączy się ze sobą, dowiecie się sięgając po książkę.

Cóż ja mogę powiedzieć na jej temat. Początek mnie zaciekawił. Przemoc w rodzinie, koszmarne sny, pierwsze zwłoki z którymi ktoś obszedł się w dość makabryczny sposób. Początek śledztwa, poznajemy policjantów prowadzących sprawę i wygląda na to, że mamy fajny wstęp do świetnie napisanej powieści. Potem przyszedł czas na kolejne sny i kolejne zwłoki. Drugie, trzecie, przy czwartych już nie czułam nic poza obrzydzeniem. I nie chodzi o to, że to było źle napisane. Wręcz przeciwnie. Po prostu nie daje to szans na rozwinięcie się akcji, bo ledwo zdążymy się trochę wciągnąć, pojawia się kolejny trup, który burzy całe napięcie. A jak nie trup to wątki romansowe, które śmiało można było sobie darować. Po kilkudziesięciu stronach miałam bardzo mieszane uczucia i przekonanie, że jeśli za chwilę nie znajdzie się powiązanie między ofiarami, albo pojawią się kolejne zwłoki, to wyjdę z siebie, stanę obok i odmówię dalszej lektury.
Ale na szczęście nie musiałam tego robić, autorka praktycznie już w momencie, kiedy zwątpiłam we wszystko zafundowała mi jedno z oczekiwanych rozwiązań i ponownie zaciekawiła. Tylko zastanawiam się, czy każdy czytelnik będzie na tyle cierpliwy, żeby dotrwać aż do tego momentu, kiedy wreszcie doczekamy się rozkręcającej się akcji.

Jeśli ktoś w tym momencie zwątpił, to powiem Wam, że zdecydowanie nie powinniście się zniechęcać. Bo kiedy miniemy już ten krytyczny moment, powieść robi się naprawdę warta uwagi. Mamy dobrą policyjną robotę, poszukiwanie śladów i powiązań między ofiarami. Mamy ciekawych bohaterów i nie mówię tu tylko o Krzysztofie. Panowie policjanci nie dość, że wzbudzają sympatię, to są jeszcze naprawdę ciekawie przedstawieni. Wielką zaletą jest też rys psychologiczny bohaterów, z tym autorka poradziła sobie naprawdę bezbłędnie.
A jeśli spojrzeć na fabułę już po przeczytaniu książki, to naprawdę sporo zyskuje. Intryga jest naprawdę przemyślana i dopracowana z  najmniejszymi szczegółami. Kilka, pozornie niezwiązanych ze sobą wątków, powoli zaczyna tworzyć jedną sensowną całość. No i zakończenie, które kompletnie nas zaskakuje. Bo przez cały czas mamy w głowie tylko jednego podejrzanego i przekonanie, że to on jest winny tym wszystkim zbrodniom. Gdzieś w głowie mamy cichą nadzieję, że jednak autorka nas zaskoczy, bo to byłoby zbyt przewidywalne. I zaskakuje, na szczęście. Im bliżej końca, tym większe nas czekają emocje, i tym trudniej będzie się oderwać od lektury i w tym większym napięciu będziemy śledzić rozwój wydarzeń.
Należy też pochwalić warsztat autorki, który z książki na książkę wydaje się coraz lepszy. Podoba mi się styl autorki, język jest lekki, płynny, dzięki czemu czytelnik ma wrażenie, że jest uczestnikiem tych wydarzeń.

Podsumowując, mimo, że „Bilbord” nie porwał mnie od samego początku, szczerze polecam! Naprawdę warto przebrnąć przez ten początek, bo dalsze wydarzenia są tego warte. A kto wie, może kogoś innego powieść pochłonie już od pierwszej strony? Tego Wam życzę, i jeszcze raz zachęcam do lektury!

Książkę otrzymałam do recenzji od wydawnictwa

niedziela, 8 kwietnia 2012

Merlin. Księga I. Nieznane Lata - Thomas Archibald Barron

Tytuł oryginału: Merlin. The Lost Years
Cykl/Seria: Merlin
Tom: 1
Wydawnictwo: G+J GRUNER + JAHR
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 440
Ocena: 5/6

Któż nie słyszał o wielkim czarodzieju Merlinie? Na jego temat powstało wiele książek, filmów i seriali. Jednak w większości z nich Merlin jest już wielkim czarodziejem towarzyszącym królowi Arturowi. Był opisywany na wiele różnych, zazwyczaj sprzecznych ze sobą sposobów. Nikt za to nie skupił się bardziej na jego dzieciństwie, młodości. Podjął się tego Thomas Archibald Barron, amerykański autor książek fantasy dla dzieci i młodzieży.
Zanim sięgnęłam po tę książkę, zastanawiałam się jak autor poradził sobie z jednym z moich ukochanych tematów w literaturze. Nie zwykłam sugerować się tym, że jakaś książka jest hitem na całym świecie, takie informacje na okładce zazwyczaj mnie wręcz zniechęcają. Jednak muszę przyznać, że w przypadku tej pozycji wydają się w pełni uzasadnione.

Morze wyrzuca na brzeg chłopca. Nie pamięta on kim jest, ani jak się tam znalazł. Towarzyszy mu Branwen -  kobieta, która twierdzi, że jest jego matką. Od niej chłopiec dowiaduje się, że na imię mu Emrys, ale nie chce zdradzić chłopcu jego przeszłości. W zamian opowiada mu historie znane z mitologii. Chłopiec dorasta w obcym miejscu i przez kilka lat żyje względnie spokojnie. Jednak ciągle czuje, że to nie jest jego miejsce na ziemi, że jego prawdziwy dom jest gdzieś daleko, a jego prawdziwe imię czeka, aby je odkrył. Zaczyna też odkrywać w sobie dziwne moce, które coraz bardziej go fascynują. Do czasu wypadku, kiedy to traci nad nimi kontrolę i doprowadza do tragedii. Wtedy też, złożywszy obietnicę, że nigdy więcej nie użyje swej mocy, postanawia zostawić matkę i wyruszyć na poszukiwanie swojego prawdziwego domu i przeszłości. Tym sposobem trafia na tajemniczą wyspę, zawsze otoczoną mgłą. Spotyka tam dziewczynkę, o imieniu Rhia i od  niej dowiaduje się, że wyspa na którą trafił to legendarna Fincayra. Grozi jej wielkie niebezpieczeństwo i tylko Merlin może pomóc w jej ocaleniu. Co zrobi młody czarodziej? Czy złamie daną obietnicę, żeby ratować nową przyjaciółkę i jej wyspę?

Jak pan Barron poradził sobie z opisaniem wczesnej młodości wielkiego czarodzieja? Muszę przyznać, że doskonale. Nie zabraknie tutaj znanych schematów, takich jak świat w opałach i tylko jeden młody człowiek, żeby go ocalić, czy ratunek pojawiający się zawsze w ostatnich sekundach. Ale czy to jest jakaś ogromna wada? W żadnym wypadku. Pomysłowość autora, jeśli chodzi  o świat przedstawiony robi takie wrażenie, że naprawdę można przymknąć oko na pewne schematy. Fincayra opisana jest w tak barwny i plastyczny sposób, że momentami ma się wrażenie, jakby rzeczywiście stanęła nam przed oczami.
Kreacja bohaterów też jest na wysokim poziomie. Emrys od samego początku wzbudza sympatię, a narracja z jego perspektywy pozwala nam bardzo dobrze poznać jego uczucia i emocje. Jego odwaga i pomysłowość robią wrażenie, a do tego możemy widzieć świat tego oczami i zaręczam Wam, że jest to widok dość specyficzny.
Rhia, która pokazuje Emrysowi świat, do którego trafił i przedstawia mu jego smutną historię. Uczy go rozmawiać z roślinami i drzewami oraz pokazuje jak cenna jest przyjaźń.
Przesympatyczny mały olbrzym Shim wnosi w całą historię odrobinę humoru i nieraz wywoła uśmiech na twarzy czytelnika. Przy okazji udowodni, że nie trzeba być wielkich rozmiarów żeby dysponować wielką odwagą.
Inni bohaterowie też są bardzo dobrze nakreśleni i niezwykle wyraziści. Każda osoba - nawet jeśli zajmuje zaledwie niewielki fragment powieści - daje nam odczuć, że nie pojawia się bez powodu.

Barron na tych niespełna pięciuset stronach zawarł tak wiele, że sukces tej serii nie powinien nikogo dziwić. Autor często podkreśla, że wierzy w moc natury i wolnego wyboru każdego człowieka. Uważa, że jedna osoba naprawdę jest w stanie wiele zmienić. I to da się odczuć w tej powieści, gdzie wybory bohaterów mogą doprowadzić do wolności lub ostatecznej klęski.
Gwarantuję Wam, że w świecie stworzonym przez Barrona nie będziecie się nudzić, między innymi dzięki świetnej fabule i galopującej akcji. Jest to powieść zaskakująca i pełna przygód, przedstawiająca nam świat pełen piękna i niezwykłości. Oczywiście nie ma co się spodziewać, że historia choćby zbliży się do prawdy historycznej i późniejszych legend o Merlinie. To, co przedstawia nam Barron to typowo baśniowa historia, z heroicznym bohaterem w roli głównej, która oczaruje Was od pierwszej strony i sprawi, że nie będziecie chcieli opuszczać  tej magicznej opowieści ani na chwilę, a po przeczytaniu ostatniej strony z niecierpliwością wyczekiwać kolejnej części.

Seria o nieznanych latach Merlina to świetna rzecz dla każdego fana fantastyki i lektura obowiązkowa dla wielbicieli historii o potężnym czarodzieju. Zachęcam Was do zanurzenia się w tym fascynującym świecie, na pewno nie poczujecie się rozczarowani!

Książkę otrzymałam do recenzji od wydawnictwa G+J

niedziela, 1 kwietnia 2012

Natalii 5 – Olga Rudnicka

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 560
Ocena: 5/6

Nie od dziś wiadomo, że książki Olgi Rudnickiej uwielbiam, i była to miłość od pierwszego przeczytania ;) Dlatego zawsze jestem pełna radości, kiedy mogę przeczytać kolejną jej powieść, bo wiem, że bardzo miło spędzę czas. Tym razem nie było inaczej.

Jarosław Sucharski popełnia samobójstwo. Zanim to zrobił spieniężył cały swój majątek i przelał po równo swoim pięciu córkom, a w testamencie zapisał im swój dom. Niby nic nadzwyczajnego. Problem w tym, że wszystkie córki mają na imię Natalia i do dnia spotkania u notariusza nie miały pojęcia o istnieniu pozostałych. Do tego policjant prowadzący śledztwo nie jest przekonany, czy to aby na pewno było samobójstwo, a siostry Sucharskie nie są zbyt skore do współpracy. Przy tym doprowadzają wszystkich w swoim otoczeniu do rozstroju nerwowego. Zapewniam Was, że dużo się będzie działo w posiadłości Sucharskiego, oraz, że warto się tym wydarzeniom przyjrzeć z bliska.

Najbardziej zachwycające w tym wszystkim są oczywiście Natalie, pięć zupełnie różnych charakterów zamkniętych w jednym domu to musi być mieszanka wybuchowa. Dopiero z czasem zauważamy, że mimo różnic da się zauważyć te same geny u całej piątki.
Na początku miałam problem z rozróżnianiem dziewczyn, nawet kiedy wymyśliły jak będą się zwracać do każdej z nich, żeby nie było pomyłek. Potrzebowałam chwili żeby się w tym rozeznać, jak i każdy, kto znalazł się w ich pobliżu.
Nie sposób ich nie polubić. Nawet przy tym początkowym chaosie już wiemy, że przyjdzie nam się bardzo zżyć z bohaterkami i razem z nimi przeżywać nadchodzące wydarzenia. A już ich ojciec zadbał o to, żeby miały pełne ręce roboty, prawdopodobnie przeczuwając, ze w innym wypadku mogłyby się zwyczajnie pozabijać ;) Funduje im więc poszukiwanie skarbu (a nawet dwóch) z prawdziwego zdarzenia, z wszystkimi atrakcjami: tajemnicze skrytki, tunele, piwnica której nie ma – to żaden problem dla naszych bohaterek.

Wątek kryminalny mamy tutaj trochę w tle i z przymrużeniem oka, bo przy siostrach Sucharskich nawet napad z bronią w ręku wypada mało poważnie. Za to między innymi tak bardzo lubię książki Olgi Rudnickiej. Za totalnie zakręconą fabułę i jeszcze bardziej zakręcone bohaterki. Za ogromne poczucie humoru i pomysłowość. A to zapewnia godziny świetnej rozrywki, przerywane co chwilę wybuchami śmiechu. Z książki na książkę autorka jest coraz lepsza, a to sprawia, że nie mogę doczekać się kolejnych powieści i zastanawiam się, co też ona jeszcze wymyśli. Nie ukrywam też, że nie miałabym nic przeciwko kolejnemu spotkaniu z pięcioma Nataliami.
Polecam gorąco!