niedziela, 29 maja 2011

Maciejka – Natalia Rogińska

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 224
Ocena: 4/6

Byliście kiedyś zakochani? Tą jedyną, prawdziwą miłością, której żadna inna nie może się równać? Karolina była i jest nadal, mając trzydzieści siedem lat nie potrafi stworzyć stałego związku, ponieważ wciąż myśli o Macieju, swojej wielkiej miłości z lat studenckich. Przez to jej „związki” to tylko przygodne znajomości odznaczane kolejnymi cyferkami w starym pamiętniku. Tylko czy ona nadal kocha Macieja, czy tylko wyobrażenie o nim?
Za sprawą przypadku będzie musiała podjąć parę ważnych decyzji, związanych z jej wielką miłością i wielką rewolucją, która czeka ją w najbliższym czasie.

Chociaż o autorce słyszałam przy okazji jej poprzednich powieści, nigdy nie miałam okazji przeczytać żadnej z jej książek. Dlatego też nie wiedziałam, czego się po „Maciejce” spodziewać. Po przeczytaniu stwierdzam, że ani się nie zawiodłam, ani nie zachwyciłam. Jest to prosta i zabawna powieść, świetna na odprężenie i poprawę humoru po, na przykład, ciężkim dniu w pracy, kiedy nie chcemy już za bardzo wysilać naszych szarych komórek ;) Jednak muszę przyznać, że mimo prostego języka i lekkiego stylu, jest napisana naprawdę dobrze.

Pozwolę sobie jeszcze przytoczyć cytat, który zwrócił moją uwagę:
„Miłosny zawód boli jak zawał. W dodatku dotyczy tego samego organu - serca. Rehabilitacja trwa w nieskończoność i niestety, czasem, jeśli uszkodzenia są zbyt rozległe, życie już nigdy nie wraca do normy. Nic nie jest już takie samo.”
Mimo tego niezbyt pozytywnego podejścia głównej bohaterki w końcu przekonamy się, że nawet jeśli rehabilitacja wydaje się bez sensu, to jednak w końcu może nadejść ten dzień, w którym zobaczymy tak długo oczekiwane rezultaty. Może zostaną blizny, ale rany się zagoją i będzie można ruszyć przed siebie.

Bardzo miła i przyjemna historia o tym, jak czasami życie potrafi nam dać kopa i pomóc ruszyć z miejsca, kiedy myślimy, że na dobre utknęliśmy w martwym punkcie.


 
Książkę otrzymałam do recenzji od wydawnictwa Prószyński i S-ka za co serdecznie dziękuję. 

środa, 25 maja 2011

Las Zębów i Rąk – Carrie Ryan

Tytuł oryginału: The Forest of Hands and Teeth
Seria: Las Zębów i Rąk
Tom serii: 1
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 350
Ocena: 5/6

„Las Zębów i Rąk” to historia pewnej wioski w Lesie. Wioski otoczonej kilometrami siatki, odgrodzonej w ten sposób od niebezpieczeństwa, jakim są Nieuświęceni – przerażające stworzenia, które za cel mają tylko jedno: dopaść ofiarę i pożreć ją. Jak by nie patrzeć  - żywe trupy. Kilka pokoleń pracowało nad tym, żeby stworzyć ten pozornie bezpieczny zakątek. Tylko co się stanie, kiedy wróg znajdzie jednak sposób, żeby przedrzeć się przez siatkę?

Tego dowiemy się z opowieści Mary – głównej bohaterki. Od momentu, kiedy zacznie swoją opowieść będzie musiała zmagać się z wieloma problemami.
Nie jest to kolejna historia o naiwnej młodzieńczej miłości, która zajmuje większą część akcji. Fakt, Mary przeżywa swoją pierwszą wielką miłość i problemy z nią związane, ale poza tym mamy tu poruszone dosyć ważne kwestie, takie jak żałoba dziecka po stracie rodziców, kryzys wiary, odrzucenie przez najbliższych a przede wszystkim wiarę w marzenia.
Bo Mary całe życie marzyła o oceanie. Matka opowiadała jej historie przodków o tym, jak żyło się przed Powrotem i mimo, że wszyscy uważali je za bajki, Mary wiedziała, że są prawdziwe, że gdzieś tam jest ocean i wielkie domy sięgające nieba. Zawsze tak bardzo chciała je zobaczyć. Paradoksalnie atak wroga na wioskę jest dla niej szansą na spełnienie marzeń. Ile Mary będzie w stanie poświęcić dla tego marzenia? I czy to jest właśnie to, czego najbardziej pragnie? Musicie przeczytać książkę, żeby się tego dowiedzieć.

Ja mogę Wam tylko powiedzieć, że to jedna z lepszych młodzieżówek, jakie czytałam od dłuższego czasu. Autorka nie skupia się tu głównie na wzdychaniu bohaterki do chłopaka. Nie ma tu żadnego wyznawania sobie miłości po trzech dniach znajomości, uczucie rozwija się powoli, obserwujemy cały proces budowania więzi emocjonalnej, co jest bardzo naturalne i wiarygodne. Ponad to mamy wartką akcję, problemy przytłaczające bohaterów mnożą się i mnożą a autorka tworzy taką atmosferę, że można odnieść wrażenie, iż właśnie tkwimy w lesie i razem z bohaterami walczymy o przeżycie.
Jeśli szukacie książki zaskakującej, przy której poczujecie dreszcz na plecach, napięcie co rusz sięga zenitu a czytelnik co chwilę wstrzymuje oddech z przejęcia, to bez wątpienia jest to właśnie ta książka. Z czystym sumieniem polecam każdemu, kto lubi takie mroczne historie lub dopiero chce zacząć swoją przygodę z nimi. Ja mogę teraz tylko z niecierpliwością czekać na kolejny tom.

Książkę otrzymałam do recenzji od wydawnictwa Papierowy Księżyc za co serdecznie dziękuję. 

niedziela, 22 maja 2011

Martwy jak zimny trup – Charlaine Harris

Tytuł oryginału: Dead as a Doornail
Seria: Sookie Stackhouse
Tom serii: 5
Wydawnictwo: MAG
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 400
Ocena: 3.5/6

W tej części brat Sookie po raz pierwszy zmienia się w pumę. I bardzo mu się to podoba. Niestety niedługo po jego przemianie ktoś zaczyna strzelać do zmiennokształtnych i to właśnie Jason jest podejrzany. Sookie martwi się o brata i próbuje dowiedzieć się kto jest snajperem. Po drodze do rozwiązania zagadki zostaje wmanewrowana w obrzędy związane z wyborem nowego przywódcy stada wilkołaków, parę razy ktoś próbuje ją zabić i oczywiście wszyscy faceci wokół niej chcą zaciągnąć ją do łóżka. Jak to zwykle u Sookie – na nudę nie narzeka.

Ten cykl ma lepsze i gorsze tomy. Są takie przy których nie potrafię się oderwać od książki i takie, które czyta się dobrze, ale w sumie nic specjalnego. I ta część należy do tej drugiej grupy. Nie jest nudno, ciągle coś się dzieje, ale czegoś mi zabrakło. A może po prostu głupota Sookie częściej się ujawnia i odbiera przyjemność czytania.
Jeśli ktoś liczył na rozwinięcie romansu z Erikiem, to się zawiedzie. W tym tomie autorka skupia się raczej na zmiennokształtnych, a szczególnie na wilkołakach, ich prawach i obyczajach. Mnie to akurat jakoś szczególnie nie porwało, ale niewątpliwie wnosi coś nowego w całą serię. W końcu ile można wałkować ciągle te same prawa i problemy wampirów. Fajnie, że Harris rozwija też wątki innych istot nadnaturalnych. A wampirów tym razem trochę mniej, przez całą książkę przewija się tylko nowy barman Erica, gdzieniegdzie pojawi się Bill albo nowy przyjaciel Tary.

Właściwie nawet nie wiem co mam napisać o tej części, naprawdę przebrnęłam przez nią bez większych emocji. No, może tylko momentami wkurzałam się na Sookie. Bo tu jej się spalił kawałek domu, a ona nie dość, że podeszła do tego na zasadzie „się spalił, się odbuduje” to jeszcze chwilę później tu sobie flirtuje, tam się z kimś całuje i generalnie cieszy się jak nastolatka, że tylu facetów się za nią ugania.

No i tłumaczenie. Po raz kolejny strasznie mnie denerwowało i mam wrażenie, że gdyby był inny tłumacz, to książka dużo by zyskała. Nawet zaczęłam rozważać czytanie w oryginale, coby sobie nerwów oszczędzić.

Mimo wszystkich minusów nadal będę czytać serię o Sookie, bo po prostu lubię. Tylko o ile pierwsze części wręcz pochłaniałam, to przy tej już tego nie było. Mam nadzieję, że to tylko jednorazowe potknięcie i kolejne znowu będą wciągać mnie maksymalnie.

środa, 18 maja 2011

Amerykańscy Bogowie – Neil Gaiman

Tytuł oryginału: American Gods
Wydawnictwo: MAG
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2008
Ilość stron: 598
Ocena: 6/6

Cień po trzech latach odsiadki w końcu ma wyjść na wolność, ale im bliżej końca wyroku tym większy niepokój odczuwa. W końcu, na dwa dni przed wyjściem, dostaje wiadomość, że jego żona zginęła w wypadku.  Oszołomiony tym wszystkim Cień w drodze do domu spotyka tajemniczego jegomościa, który każe się nazywać Wednesday. Proponuje on Cieniowi pracę – ma towarzyszyć Wednesdayowi w podróży przez Amerykę. Cieniowi nic już nie pozostało, więc nie ma nic do stracenia – zgadza się.  I tak, razem z nimi wyruszamy na poszukiwanie duszy Ameryki, po drodze spotykając mnóstwo bogów i bóstw z każdej mitologii świata.

Na początku wspomnę, że ja uwielbiam rozważania na temat tego, co dzieje się z zapomnianymi bogami. Bo przecież my ciągle wierzymy w coś nowego, a starzy bogowie ciągani przez nas po całym świecie popadają w zapomnienie.  Gaiman w tej książce rozwinął moją ulubioną teorię: otóż bóg zapomniany, którego nikt nie czci traci moc. A teraz pytanie: do czego będzie zdolny bóg żeby ową moc odzyskać?
Bo jak taki zapomniany bóg może konkurować z bogami współczesności, takimi jak Media, Internet, bogowie kart kredytowych, autostrad czy telefonów? Z bogami, którzy codziennie są czczeni przez miliony ludzi na całym świecie.
Otóż może, wystarczy mieć chytry plan jak odzyskać utraconą moc i znaleźć kogoś, kto mu w tym pomoże i niekoniecznie będzie świadomy tego, co tak naprawdę robi.

Poza tym spotkacie ważniejszych i mniej ważnych bogów z mitologii nordyckiej, celtyckiej, hinduskiej, egipskiej, słowiańskiej… Prawdziwą przyjemność czytelnikowi może sprawić zgadywanie z jakim akurat bogiem mamy do czynienia.  I tu ukłon dla autora, który naprawdę musiał włożyć wiele pracy w zagłębienie się w tych wszystkich mitologiach, żeby potem wymieszać je i stworzyć świat, w którym będą współistnieć.

Akcja nie gna tu na złamani karku, nic nie jest oczywiste, nigdy do końca nie wiadomo co jest prawdziwe a co dzieje się tylko w umyśle Cienia. I to jest właśnie piękne, bo my wcale nie chcemy żeby wszystko działo się szybko, chcemy się rozkoszować każdą chwilą spędzoną w tym tajemniczym świecie, poznać bliżej każdego z bohaterów, żeby samemu domyślić się kim jest naprawdę. Ponad to trzeba trochę pogłówkować, zastanowić się nad wszystkim, z czym mamy do czynienia i czasami - kiedy dotrze do nas czego się właśnie dowiedzieliśmy – pozbierać szczękę z podłogi. 

Szczerze mówiąc ciężko mi napisać coś mądrego, ponieważ jestem po prostu zachwycona, a przez to ciężko ubrać myśli w słowa. To jedna z tych książek, w których z jednej strony jest się strasznie ciekawym zakończenia, ale z drugiej wcale nie chce się jej kończyć. Czasami trzeba na chwilę się zatrzymać i pomyśleć o tym, co się przed chwilą wydarzyło. Trzeba wczuć się w ten specyficzny klimat , oswoić z dziwnym i intrygującym światem, naszym, ale jednak zupełnie innym. Polecam ją każdemu, nie tylko miłośnikom fantastyki. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie do każdego ona przemówi i nie każdego zachwyci. Mam jednak nadzieję, że udało mi się do niej przekonać chociaż kilka osób ;)

piątek, 13 maja 2011

Dziedzictwo Agwatronu. Sztylet Krwistej Władczyni – Paulina Koniuk

Cykl: Dziedzictwo Agwatronu 
Tom cyklu: 2
Wydawnictwo: Novae Res
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 410
Ocena: 4.5/6

W drugim tomie „Dziedzictwa Agwatronu” poznajemy Dianę, która wraz z matką przeprowadza się do starego domu, który odziedziczyły. Sąsiedzi twierdzą, że dom jest nawiedzony i ku przerażeniu Diany okazuje się, że mają rację, ponieważ dziewczyna już pierwszej nocy słyszy dziwne odgłosy dochodzące ze strychu.
Znajdują też sztylet, który przysporzy im dużo kłopotów, a dzięki poznanej na strychu istocie Diana pozna skrywane tajemnice swojej rodziny i trafi do Agwatronu. Tam razem z nowymi przyjaciółmi będzie musiała wypełnić trudną misję, od której zależeć będą losy nie tylko tej magicznej krainy, ale też Ziemi i krain w innych wymiarach.

Kiedy zaczynałam czytać tę książkę, miałam nadzieję zobaczyć chociaż minimalny postęp jeśli chodzi o warsztat autorki. I jakie było moje zaskoczenie, kiedy zamiast niewielkiego postępu czekał mnie wielki krok naprzód ;)
Fakt, że jeszcze sporo przed nią pracy i doskonalenia umiejętności, ale jeśli będzie rozwijać się w takim tempie to wróżę jej wspaniałą przyszłość!
Zniknęło to, co mnie drażniło – nie rzuca się w oczy nastoletnia naiwność.
Za to mamy bardziej rozbudowane wątki i lepiej napisanych bohaterów.
Naprawdę jestem bardzo zadowolona z lektury.

Przede wszystkim ukłony w stronę autorki za świat, który sobie wymyśliła. Zawsze podziwiałam osoby, które tworzą świat od podstaw, z jego prawami, legendami i istotami w nim żyjącymi. Poza znanymi wszystkim wampirami, czarownikami, smokami czy krasnalami spotkamy też kilka całkiem nowych stworzeń o zadziwiających zdolnościach. Ale nawet te ‘znane i oklepane’ autorka stworzyła na nowo, po swojemu.
W arcytrudnej misji, jaką jest droga na Górę Wieczności towarzyszymy bohaterkom przy czterech Próbach Żywiołów, których szczegóły są tak dopracowane, że czujemy się jakbyśmy naprawdę wędrowali z nimi.

I to jest chyba to, czego mi brakowało w poprzedniej części. Niektóre sprawy były potraktowane dość ogólnikowo i nie można było się wczuć. Tutaj autorka odrobiła zadanie domowe i stworzyła dopracowaną fabułę, gdzie wszystko toczy się płynnie, bez żadnych przeskoków i urywania akcji. Jednocześnie cały czas coś się dzieje i nie ma czasu na nudę.
Postacie są tutaj jakby bardziej pełnowymiarowe. Lyra to pewna siebie wampirzyca, która ma jednak swoje lęki. Diana jest człowiekiem, który musi odnaleźć się w obcym świecie i mimo obaw świetnie sobie z tym radzi. Aniela – od niedawna czarownica -  dopiero uczy się magii. Idzie jej dość dobrze, a mimo to strasznie denerwuje ją, że czegoś nie potrafi.
Dość szybko się z nimi zżyłam i razem z nimi przeżywałam wszystko, z czym przyszło im się zmierzyć.
Spotykamy też głównych bohaterów poprzedniej części, którzy tym razem są na dalszym planie. Zabrakło mi tylko mojej ulubionej  – czarownicy Agnes. Chętnie bym o niej jeszcze poczytała.

Jeśli ktoś po recenzji pierwszego tomu miał wątpliwości czy sięgać po tę serię to mam nadzieję, że teraz te wątpliwości rozwiałam. Polecam miłośnikom fantastyki i to nie tylko tym nastoletnim.
Mam nadzieję, że powstaną kolejne tomy i tym razem będę już po nie sięgać bez wahania ;)


Książkę otrzymałam do recenzji od wydawnictwa Novae Res, za co serdecznie dziękuję.

poniedziałek, 9 maja 2011

Dziedzictwo Agwatronu – Paulina Koniuk

Cykl: Dziedzictwo Agwatronu 
Tom cyklu: 1
Wydawnictwo: Novae Res
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 256
Ocena: 3.5/6

Emma ma piętnaście lat i jest typem samotnika, woli spędzać czas na łonie natury. Podczas jednej ze swoich wędrówek znajduje rannego nietoperza. Postanawia się nim zająć dopóki nie wydobrzeje. Niespodziewanie, za sprawą owego nietoperza wyląduje w krainie zwanej Agwatronem – miejsce to pełne jest wszelkich możliwych nadnaturalnych stworzeń, takich jak wampiry, czarownice, syreny, smoki, wilkołaki i wiele innych. Kiedy już się tam znajduje dociera do niej, że nie jest to najlepsze dla niej miejsce, ale będzie potrzebowała pomocy, żeby wrócić do domu. Najbardziej chętny do pomocy będzie pewien przystojny wampir Dymitr, który wciągnie w to wszystko swoich przyjaciół – czarownicę Agnes i syrena Krelona. Żeby wrócić Emma będzie potrzebowała flakonu z substancją, która otworzy portal do jej świata. Po drodze okaże się, że nie jest to takie proste jak miało być na początku, a dodatkowo Emma ma dziwne wizje, w których widzi raz wampirze niemowlę, raz swojego sobowtóra z kłami.

Na początku wspomnę, że autorka napisała książkę w wieku lat szesnastu. I to czasami widać. Fabuła jest naprawdę ciekawa, jednak bardzo przewidywalna. Rozwiązanie każdego wątku jest do przewidzenia prawie od pierwszych rozdziałów, począwszy od miłości między Emmą a wampirem a na rozwiązaniu zagadki dziwnych wizji skończywszy. Generalnie co kto lubi, ale trochę to męczące, kiedy bohaterka pod koniec książki po raz kolejny zastanawia się co też mogą oznaczać jej wizje, podczas kiedy my od dawna wiemy co one oznaczają i mamy tylko ochotę pacnąć Emmę z nadzieją, że zacznie myśleć i połączy fakty ;)
Druga sprawa – miłość między Emmą i Dymitrem. Już nie mówię o tym, że było to już setki razy. Ale żeby po paru dniach znajomości wyznawać sobie miłość? Dziewczyna ma piętnaście lat, no nie szalejmy ;)

Ponarzekałam sobie to może teraz coś o pozytywach. Bo to nie to, że mi się nie podobało. Naprawdę przyjemnie mi się czytało, ale ja jednak lubię być zaskakiwana. No ale miało być o pozytywach. W końcu autorka jest młoda i ma jeszcze czas się rozwinąć. Udało jej się stworzyć fajną historię, pełną przygód, humoru i ciekawych bohaterów. Akcja tutaj pędzi jak szalona, co chwilę coś się dzieje i ani bohaterowie, ani my nie mamy chwili odpoczynku. Tak narzekamy, że młodzież nie czyta, a tu proszę! Nie tylko czyta, ale i pisze i to nie najgorzej jak na swój wiek. Z bohaterów najbardziej polubiłam Agnes, przypuszczam, ze dzięki jej ciętemu językowi i temu, że jest czarownicą, a ja mam do nich słabość ;)

Podsumowując. Mogło być lepiej, ale nie jest źle. Książka Pauliny Koniuk na pewno zasługuje na uwagę. W końcu ile mamy w naszym kraju nastolatków piszących fantastykę. Polecałabym ją raczej młodzieży, ale może ktoś starszy też się skusi. Świetna książka na jedno popołudnie, w sam raz dla kogoś, kto ma ochotę coś poczytać a nie ma na to za wiele czasu. Naprawdę interesujący debiut.
A przede mną drugi tom serii „Dziedzictwo Agwatronu” i mam nadzieję, że przekona mnie do tego, iż autorka się rozwija i za parę lat będzie tworzyła naprawdę wspaniałe dzieła.


Książkę otrzymałam do recenzji od wydawnictwa Novae Res, za co serdecznie dziękuję.

piątek, 6 maja 2011

Pomożecie? ;D

Okej, Scathach mi podrzuciła pomysł, że na blogspocie też są przecież dobre żuczki i może pomogą :)
Otóż sytuacja wygląda następująco. Jest sobie pewien film, który bardzo chciałabym mieć. I na oficjalnej stronie tego filmu można wygrać DVD z autografem Robbiego Maddisona. Większość z Was pewnie nie wie, że uwielbiam freestyle motocross, a Robbie jest właśnie jednym z tych wariatów, którzy robią dziwne tricki na motocyklach 15 m nad ziemią :)
Problem jest taki, że aby wygrać ten film trzeba zbierać 'lajki' do swojego komentarza, a facet, który wygrywa ma prawie 400 znajomych. No ja tyle nie posiadam, więc on ma większe szanse. Dlatego mam nadzieję, że znajdzie się chociaż kilka osób tutaj, które mi klikną :) Konkurs jest tylko do 8 maja, więc za dużo czasu mi nie zostało ;]

Dużo robić nie trzeba. Wystarczy polubić tę stronę http://www.facebook.com/OnThePipe6
A potem otworzyć sobie to zdjęcie, znaleźć pod nim mój komentarz (Joanna Saduniowska - zdjęcie to samo co tutaj w avatarze) i kliknąć przy nim 'lubię to'

I to wszystko, wygrywa ten, kto nazbiera najwięcej lajków :)
Nie macie pojęcia jak będę wdzięczna jeśli ktoś mi kliknie :)

A to pan, którego autograf próbuję zdobyć
Tutaj sobie lata

A tutaj skacze nad Kanałem Korynckim w Grecji :)
Zdjęcie jest małe i nie oddaje piękna sytuacji ;]