piątek, 30 maja 2014

Co czytały jak dorastały

Nadchodzi Dzień Dziecka. Z tej okazji wydawnictwo Replika zorganizowało akcję dla blogerów. Wspominamy nasze ukochane lektury z dzieciństwa. Świetna inicjatywa, tak swoją drogą ;) Przechodząc do rzeczy, jak to się u mnie zaczęło.

Może Wam się to wydać dziwne, ale jako małe dziecko nie lubiłam czytać. Sprawiła to nauczycielka w szkole, która kazała nam czytać coś, co mi się bardzo nie spodobało. Teraz już nawet nie pamiętam jaka to była książka (może mechanizm wyparcia zadziałał^^), ale zniechęciła mnie do tego stopnia, że przez bardzo długi czas nie sięgnęłam po żadną książkę.
Na szczęście moje kuzynostwo miało biblioteczkę pękającą w szwach, i tak kiedyś na półce mojego kuzyna znalazłam małą, niepozorną książeczkę. „Magia stali” Andre Norton. Razem z Sarą, Erykiem i Grzegorzem ruszamy w podróż pełną przygód do Avalonu, w poszukiwaniu ekskalibura króla Artura, pierścienia Merlina i srebrnego rogu Huona. Ta powieść sprawiła, że zaczęłam pochłaniać książki w zastraszających ilościach. Pożyczałam je od kuzynostwa, a biblioteka stała się moim drugim domem. Nie czytałam jej potem po raz drugi, chociaż do dzisiaj mnie kusi. Ale gdzieś we mnie siedzi obawa, że teraz, jako osoba dorosła mogę jej już nie odebrać tak pozytywnie i całe moje wyobrażenie o niej umrze śmiercią tragiczną. Może kiedyś zbiorę się na odwagę i przeczytam ponownie. I nawet jeśli się rozczaruję, to i tak tej właśnie książce zawsze będę zawdzięczać trzy rzeczy. Po pierwsze, miłość do literatury. Po drugie, zamiłowanie do fantastyki, bo to właśnie ta książka sprawiła, że pokochałam ten właśnie gatunek. I po trzecie, uwielbienie do wszystkiego, co jest związane z legendami arturiańskimi. Od tamtego czasu, niezmiennie aż do dnia dzisiejszego rzucam się na wszystko, co z królem Arturem i Merlinem jest związane. Nie ma dla mnie znaczenia, czy to książka, film czy serial. Wystarczy, że w jakikolwiek sposób łączy się z legendami arturiańskimi.

Kiedy już wykiełkowała ta moja miłość do książek to naprawdę zaczęłam czytać wszystko jak leci, w każdym gatunku potrafiłam odnaleźć coś dla siebie. I tak Krystyna Siesicka odpowiada za to, że lubię czasem sięgnąć po książki obyczajowe. 
Krzysztof Petek i jego sensacyjno-przygodowe powieści sprawiły, że do dziś zaczytuję się w sensacji i kryminałach.
I w końcu „Wakacje z duchami” Adama Bahdaja. Pamiętam, że jakoś o tej książce usłyszałam. Nie były to czasy, w których mogła się na mnie rzucić w internecie, więc musiała to być jakaś bardziej przyziemna forma ;) W każdym razie tak bardzo chciałam ją przeczytać, że kiedy nie mogłam jej nigdzie dostać w przypływie bezsilności zadzwoniłam do cioci i poprosiłam, żeby mi ją kupiła. Moja radość w momencie, kiedy ciocia mi ją wręczyła jest nie do opisania. Od razu zaczęłam czytać i przepadłam. To był początek mojej przygody z książkami przygodowymi i „wątkiem paranormalnym” ;)

W okresie dorastania przyszedł czas na trochę poważniejsze lektury. Wtedy kolega czytał książkę „Dobry omen” duetu Pratchett i Gaiman. Skończył on, ja wypożyczyłam. Zakochałam się. I ta miłość trwa. Zarówno Pratchetta, jak i Gaimana wielbię do dzisiaj i mogę czytać każdą z ich książek w nieskończoność.
Kolejnym takim autorem jest Stephen King. Pierwszą jego książką, na jaką trafiłam, był „Cmętarz zwierząt”, od którego dosłownie nie mogłam się oderwać. Miałam może 12 albo 13 lat, kiedy to przeczytałam. Miałam też potem pewne problemy z zaśnięciem, ale siła przyciągania tej książki była tak wielka, że naprawdę nie potrafiłam przestać czytać, mimo ciarek na plecach. I tak jak poprzedni autorzy, King do dzisiaj należy do grona przeze mnie wielbionych.

Zabawne, ale nigdy nie patrzyłam na to w ten sposób. To naprawdę fascynujące, jak książki z dzieciństwa kształtują nasze upodobania i gust czytelniczy. Chociaż muszę przyznać, że jako księgarz często się w duchu uśmiechałam w momentach, kiedy rodzice chcieli, żeby polecić im książki dla ich pociech. I narzekali, że dziecko to czyta w takim tempie, że nie nadążają kupować. Narzekali tak z przymrużeniem oka oczywiście, ale zawsze takie sytuacje sprawiały mi radość, bo wiedziałam, że oto rośnie nowy mól książkowy, a rodzice robią dobrą rzecz, bo tego mola w dziecku karmią, dostarczając mu kolejne książki. Może za parę lat wcale nie będzie u nas tak źle z czytelnictwem ;)


poniedziałek, 19 maja 2014

Najlepsza jedenastka - Janet Evanovich

Tytuł oryginału: Eleven On Top
Cykl/Seria: Stephanie Plum. Dziewczyny nie płaczą
Tom: 11
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 384
Ocena: 5.5/6

I stało się niemożliwe! Stephanie Plum rzuciła pracę! W końcu może zacząć żyć jak normalny człowiek, poszukać normalnej pracy od dziewiątej do piątej, przestać tarzać się w śmieciach i może nawet jej samochody przestaną wybuchać. Taaaaa…
Może i Stephanie rzuciła pracę, ale praca wcale nie zamierza porzucić jej. Za dużo sobie narobiła wrogów, żeby tak po prostu zacząć normalne życie. Ktoś zaczyna jej grozić, strzela do niej i wysadza samochód w powietrze. Brzmi coś jakby znajomo ;) Jednak Steph nie ustaje w poszukiwaniach normalnej pracy i dosyć szybko znajduje zatrudnienie. Niestety jeszcze szybciej wylatuje z hukiem. I tu na pomoc przychodzi znajoma firma KomandoMan, więc jak można się domyślić – będzie się działo!

Jedna z lepszych części przygód Stephanie, zdecydowanie! Jak zwykle pomieszanie z poplątaniem, a do tego wszystko, co tak bardzo w tej serii lubimy. Steph i jej wieczny pech, babcia Mazurowa i zwariowana rodzinka, Komandos, który niedługo chyba osiwieje przez naszą bohaterkę, Morelli, który tym razem pozostaje z lekka unieruchomiony w domu, Lula, która zajmuje wolne miejsce na etacie łowcy nagród, tajemnicze zaginięcia i równie tajemnicze powroty. Czegóż chcieć więcej.

Największą wadą tej serii jest to, że książki są zdecydowanie za krótkie, nie ważne, czy mają 300 czy 400 stron, to zawsze za mało. Szczególnie, że kiedy już się do nich dosiądę, to nie odejdę dopóki nie skończę i potem jest mi naprawdę źle. Ale pozostaje tylko wypatrywać kolejnej części.

Niezmiennie jestem pod wrażeniem tego, że po jedenastu tomach autorka nadal trzyma poziom, w żadnym wypadku nie można jej niczego zarzucić, a ja z tomu na tom jestem ciągle zachwycona serią. W dalszym ciągu bawi mnie do łez, pozwala się zrelaksować i na parę godzin zapomnieć o świecie. Napisana lekko i z wielkim poczuciem humoru, akcja jak zwykle pędzi na łeb na szyję i zaskakuje na każdym kroku. Stephanie i reszta ekipy są już dla mnie jak starzy, dobrzy znajomi, po tylu tomach naprawdę można się z nimi bardzo zżyć. Zdecydowanie jest to jedna z moich ulubionych serii i taką raczej już pozostanie. Jak ktoś nie czytał, to powinien nadrobić. I niech was nie przeraża ilość tomów, nawet nie zauważycie, kiedy będziecie z niecierpliwością oczekiwać na dwunasty!

http://fabrykaslow.com.pl/

sobota, 17 maja 2014

Słodka zemsta – Ellen Berg

Tytuł oryginału: Du mich auch
Cykl/Seria: Leniwa Niedziela
Wydawnictwo: Świat Książki
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 320
Ocena: 4/6

Cofnijcie się pamięcią do szalonych czasów szkoły średniej, co widzicie? ;) Ja ten okres zawsze miło wspominam, z łezką oku wręcz. Tak jak i Trio Fatal, trzy główne bohaterki „Słodkiej Zemsty”. Evi, Beatrice i Katharina, najlepsze przyjaciółki z czasów szkolnych, spotykają się na 25-leciu matury. Jedna przez druga przechwalają się, jakie to mają cudowne życie. Katharina jest panią sekretarz stanu i prawą ręka ministra do spraw rodziny. Beatrice specjalistką w firmie consultingowej. Evi ma wspaniały dom i rodzinę. Każda ma takie życie, o jakim zawsze marzyła. To jest wersja przed kilkoma kieliszkami szampana. Po opróżnieniu sporej ilości kieliszków okazuje się, że ich życie wcale nie jest jak z bajki, a winę za to ponoszą faceci. Mąż Evi traktuje ją jak służącą i chce jej odebrać cały majątek, mąż Beatrice zdradza ją na każdym kroku, Katharina jest zabaweczką w rękach ministra.
Tej szalonej nocy, pełnej procentów i wspomnień o tym, jakie były kiedyś, rodzi się szatański plan. Plan słodkiej zemsty.

Co muszę oddać tej książce, to to, że czyta się błyskawicznie. Zasiadłam sobie z nią pewnej leniwej niedzieli i ani się nie obejrzałam, a już byłam na 180 stronie. Autorka funduje nam to, czego w każda leniwą niedzielę potrzebujemy, przy kubku gorącej kawy lub herbaty. Czystą rozrywkę, pełną śmiechu i odprężenia.
Chociaż muszę przyznać, że niektóre pomysły dziewczyn nie były do końca w zgodzie z moim sumieniem i nie wiem czy sama bym się na to zdobyła ;) Ale też chyba o to chodziło. Prawdopodobieństwo, że którakolwiek z tych sytuacji będzie miała miejsce naprawdę jest tak nikłe, że prawie żadne, a jednak z prawdziwą przyjemnością czyta się o tym, jak faceci wreszcie dostają za swoje!
Poza świetną zabawą, książka przemyca też odrobinę refleksji, nad tym, jak niektóre kobiety po ślubie pozwalają sobie odebrać własną tożsamość do tego stopnia, że już tylko mgliście pamiętają, jak silne i niezależne były kiedyś. Ale też napawa nadzieją, że tę siłę i niezależność można po latach odnaleźć i o nią zawalczyć.

Lekka i przyjemna książka o rzeczach ważnych, opowiedziana z humorem i dużo dozą absurdalnych zdarzeń. Idealna, żeby się zrelaksować po ciężkim tygodniu!

http://wydawnictwoswiatksiazki.pl/