środa, 25 lipca 2012

Handlarz śmiercią - Sara Blædel

Tytuł oryginału: Grønt støv
Cykl/Seria: Louise Rick
Tom: 1
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 368
Ocena: 4/6

O tej książce było głośno zanim jeszcze została wydana. Zazwyczaj taki szum wokół nowości mnie skutecznie zniechęca, ale z racji mojej sympatii do skandynawskich kryminałów, postanowiłam sięgnąć mimo wszystko. Sara Blædel jest nazywana duńską królową kryminałów. Czy słusznie? Nie wiem, musiałabym mieć jakieś porównanie, a niestety niewiele duńskich kryminałów miałam okazję przeczytać. Ale jeśli mam być szczera, to dużo bardziej spodobał mi się wydany niedawno „Krzyk pod wodą”, też z duńskiego podwórka. Ale może coś o fabule.

Wygląda na to, że Wydział Zabójstw Komendy Miejskiej Policji w Kopenhadze będzie miał co robić w najbliższym czasie. W ciągu jednego weekendu wpływają zgłoszenia o dwóch zabójstwach: jedną z ofiar jest uduszona młoda dziewczyna znaleziona w parku, drugą znany dziennikarz kryminalny. Asystent kryminalna Louise Rick zajmuje się śledztwem uduszonej dziewczyny, jednak po jakimś czasie zostaje wciągnięta też w drugą sprawę. Co gorsza, jej najlepsza przyjaciółka, dziennikarka Camilla Lind, też wplątuje się w tę sprawę – chce pomóc rozwiązać zagadkę śmierci redakcyjnego kolegi. Camilla szybko przekona się, że środowisko handlarzy narkotyków nie jest dla niej najlepszym towarzystwem, a znajomość z nimi może się dla niej bardzo źle skończyć. 

Muszę przyznać, że jest to ciekawa powieść, jednak na kolana mnie nie powaliła. Odniosłam też wrażenie, że jest skierowana bardziej do kobiet, bo panom mogą działać na nerwy problemy emocjonalne głównej bohaterki. I tutaj muszę stwierdzić, że chyba ze mną jest coś nie tak, bo mi też to działało na nerwy. Ja jednak wolę te kryminały, gdzie jest więcej krwi i trupów, a mniej prywatnych problemów. Szczególnie, że Louise momentami sprawiała wrażenie osoby bardzo rozchwianej emocjonalnie, przewrażliwionej i nerwowej. Co chyba nie jest pozytywną cechą u policjantki z wydziału zabójstw. Może to i dobrze, że nie jest kolejną super panią detektyw bez wad, ale jakoś jej nie polubiłam. Chyba żaden z bohaterów się jakoś szczególnie nie wyróżnia i nie wzbudza emocji, czy to pozytywnych, czy negatywnych. Zaintrygował mnie jedynie Fin, policyjny informator, jednak kiedy pozbawiono go tej tajemniczej otoczki, też przestał być ciekawy.

Mam problem z tą powieścią. Bo z jednej strony dobrze napisana i ciekawa, ale z drugiej, nie wywołuje ciarek na plecach. Całe śledztwo jest dobrze opisane, pokazuje żmudną pracę, jaką musi wykonać policja. Nie tylko ganianie za podejrzanymi, zbieranie śladów i przesłuchania, ale też godziny papierkowej roboty i momenty, kiedy śledztwo tkwi w martwym punkcie i nie ma widoków na rozwiązanie sprawy. Do tego odrobina życia prywatnego, żeby  pokazać, że policjant też człowiek. I to wszystko mi się bardzo podobało, sprawiało, że czytałam powieść z wielkim zainteresowaniem, ale jednak czegoś mi zabrakło. Nie było tego napięcia, które nie pozwala odłożyć książki dopóki nie dobrnie się do ostatniej strony. Jest ciekawość jak to wszystko zostanie rozwiązane, ale przeczytałam w życiu tyle kryminałów, że wzbudzenie ciekawości to dla mnie za mało. Ja potrzebuję dreszczyku emocji, ciarek na plecach i napięcia sięgającego zenitu. Tutaj niestety tego nie dostałam. Ale też nie było znowu tak źle. Śledztwo ukazane jest bardzo szczegółowo, przez co wydaje się wiarygodne i to jest duża zaleta tej książki. Dobrze i szybko się czyta, ciekawa fabuła, więc myślę, że miłośnicy kryminałów, szczególnie skandynawskich, powinni sięgnąć i będą zadowoleni. Sama chętnie przeczytam kolejne części, żeby sprawdzić, czy może autorka się rozkręci.

Książkę otrzymałam od wydawnictwa

sobota, 21 lipca 2012

Czary w małym miasteczku – Marta Stefaniak

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 296
Ocena: 5/6
                  
Nie miałam właściwie żadnych oczekiwań co do tej książki. Ot, jak to ja, jeśli są czary, to muszę przeczytać. I jakże mnie zaskoczyła ta historia. Taka mała, niepozorna książka, a tyle potrafi przekazać!

Pani Stefaiak zabiera nas do małego miasteczka, takiego jak setki innych. Jedno z tych, na które nawet nie zwracamy uwagi w trakcie podróży. Ot, kilka domów przemknie nam za szybą samochodu i nie poświęcimy im jednej myśli. Zwykłe miasteczko, w którym żyją zwykli ludzie. Zaniedbane, szare, nijakie. Mieszkańcy wiodą tutaj spokojne życie, jednak nie pozbawione trosk. Kłótnie rodzinne, ojciec alkoholik, prześladowana nastolatka, to tylko kilka z przedstawionych tutaj problemów. Sytuacje wydają się bez wyjścia i bohaterowie z każdym dniem pogrążają się coraz bardziej w codziennej szarości.
Aż pewnego dnia do miasta przybywa starsza pani. Nikt nie zauważa nowej twarzy na ulicy. Ale ona widzi wszystko. I bardzo jej się to nie podoba. Toteż niedługo potem, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, życie mieszkańców zmienia się na lepsze. Miasto rozkwita, ludzie są radośni i spędzają coraz więcej czasu poza domem. Sielanka, chciałoby się rzec. Starsza pani jest bardzo zadowolona ze swojej pracy, tylko czy będzie miała czas się tym nacieszyć? Bo w ślad za nią do miasta przybywa ktoś jeszcze. I zrobi wszystko, żeby namieszać w życiu mieszkańców.

Urzekła mnie ta książka. Niby nic nadzwyczajnego, a jednak. Autorka podzieliła historię na trzy części: życie mieszkańców przed przybyciem staruszki, zmiany, jakie dokonały się podczas jej obecności, oraz co z tego wszystkiego wynikło. Wydarzenia poznajemy z perspektywy tylko kilku mieszkańców, jednak zmiany w ich życiu oddziałują na całe miasto.
Jest to dość nietypowa historia. Z jednej strony do bólu realistyczna, bo takie właśnie są problemy, z którymi borykają się bohaterowie. A z drugiej ta odrobina magii, która wszystko zmienia na lepsze. I właśnie ta odrobina magii wprowadza cudowny, baśniowy klimat, któremu nie sposób się oprzeć. Niestety w baśniach zawsze pojawia się zła czarownica, i tak jest też tutaj. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że dobro zwycięży.
Ta historia ma w sobie taką lekkość, że czytanie jej to sama przyjemność. A przy tym potrafi zmusić do refleksji, nie tylko nad problemami mieszkańców, ale też nad tym, czy działania dobrej wróżki to dobry pomysł. Może lepiej wziąć sprawy w swoje ręce? Nie zawsze warto iść na łatwiznę i czekać, aż ktoś zmieni za nas nasze życie.
Co prawda nie ma tutaj wartkiej akcji, ale nie jest to wada. Historia toczy się leniwie, a my stoimy z boku i obserwujemy poczynania bohaterów. Lektura w sam raz na leniwe letnie popołudnie, kiedy możemy usiąść wygodnie na tarasie, z kubkiem kawy w ręku i delektować się opisywaną historią przez najbliższe kilka godzin. 

Książkę otrzymałam od wydawnictwa 
 

czwartek, 12 lipca 2012

Nigdziebądź - Neil Gaiman

Tytuł oryginału: Neverwhere
Wydawnictwo: MAG
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 320
Ocena: 6/6

Większości miłośników fantastyki Neila Gaimana przedstawiać nie trzeba, jest on im znany doskonale. Ja zaliczam go do grona moich ulubionych autorów, i niezmiennie uwielbiam wędrować po stworzonych przez niego światach. Nie inaczej jest w przypadku „Nigdziebądź”. Londyn Pod, mimo wszystkich niebezpieczeństw w nim czyhających, przyciąga jak magnes.

Ale po kolei. Richard Mayhew prowadzi życie zwyczajne do bólu. Zwyczajna praca, zwyczajna narzeczona, zwyczajne życie prywatne. Nic, co wywoływałoby w nim dreszcz ekscytacji, czy choćby radość życia. Ale jemu wydaje się to nie przeszkadzać. Dlatego wybiera się z narzeczoną na kolejną kolację, na którą wcale nie ma ochoty. I właśnie wtedy następuje zwrot w jego życiu. W drodze do restauracji trafiają na ranną dziewczynę, o imieniu Drzwi. Richard postanawia się nią zaopiekować, pozostawiając swoją ukochaną Jessicę niezmiernie wściekłą. Zabiera Drzwi do siebie, gdzie udziela jej pomocy i opatruje rany. Jeszcze nie wie, że zapoczątkował tym lawinę wydarzeń, które sprawią, że Richard po prostu zniknie. Rano, kiedy Drzwi opuszcza już jego dom, Richard odkrywa, że ludzie przestają go zauważać, Jessica go nie pamięta, w pracy go nie poznają, jego mieszkanie zostaje wynajęte komuś innemu, konto w banku jest zablokowane. Nie widząc wielu możliwości, postanawia odnaleźć Drzwi i dowiedzieć się o co chodzi. Tak właśnie odkrywa, że istnieje drugi Londyn, bardziej mroczny i niebezpieczny – Londyn Pod. Pełen dziwnych miejsc i postaci, gdzie główni bohaterowie będą musieli zmierzyć się z wieloma niebezpieczeństwami.

Pewnie już zauważyliście, że jest to klasyczna fantasy, gdzie przed zwykłym człowiekiem nagle staje niezwykłe zadanie i wraz ze swoimi towarzyszami musi wyruszyć w podróż, aby ocalić świat. Cóż, w tym wypadku z tym ocaleniem świata to tak nie do końca. Każdy bohater ma tutaj swój cel.
Drzwi pragnie dowiedzieć się kto i dlaczego kazał zamordować jej rodzinę. Dlatego zwraca się o pomoc do Markiza de Carabas, który w zamian za przysługę organizuje jej ochronę. Jednocześnie chce spłacić dług wdzięczności wobec ojca Drzwi. Strażniczką zostaje Łowczyni, która okazuje się najlepsza w tym fachu w całym podziemnym świecie, jednak i ona ma swoje powody, aby wyruszyć na tę niebezpieczną misję.
No i oczywiście Richard. On chce tylko odzyskać swoje życie.
Wyruszają  więc na poszukiwanie anioła Islingtona, który jako jedyny może im pomóc w całym tym bałaganie.
A ich tropem wyrusza dwóch nieprzyjemnych zbirów – Pan Croup i Pan Vandemar. Oni też mają swoje cele – mordowanie, torturowanie, rozczłonkowanie i tym podobne atrakcje.
Sami więc widzicie, że nie będzie to łatwa droga.

Najbarwniejszymi postaciami są bez wątpienia dwaj mordercy. Sposób w jaki traktują swoje ofiary, jak je prześladują, osaczają jest naprawdę przerażający, ale niejednokrotnie też wywołuje atak śmiechu u czytelnika. Dlatego z czystym sumieniem mogę zgodzić się z notą wydawcy, że powieść ta jest “Bardzo straszna. Bardzo śmieszna. Bardzo osobliwa.” Gaiman ma niebywały talent do oczarowywania czytelnika, do wciągania go w swój wymyślony świat. Jednocześnie sprawia, że mimo strasznych wydarzeń, których jesteśmy świadkami, wcale nie chcemy tego świata opuszczać. Bo „Nigdziebądź” to nie tylko wszechobecny strach, to też dużo humoru, rodząca się przyjaźń, poszukiwanie swojego miejsca i niepowtarzalny klimat, którego po prostu nie da się opisać słowami.

„Nigdziebądź” pozwala dorosłemu czytelnikowi znowu wkroczyć w świat baśni, gdzie mimo świadomości, że wszystko skończy się dobrze, czytamy książkę z narastającym napięciem, bo nie wiemy, co też czai się w cieniu za rogiem. Wszechobecna magia wywołuje w czytelniku całą gamę emocji i pozwala poczuć się tak, jakby naprawdę przeniósł się do tego innego świata. To jest właśnie magia powieści Gaimana – do którego ze swoich światów by cię nie zabrał, za nic nie będziesz chciał wracać. Polecam gorąco, dla każdego miłośnika fantastyki lektura obowiązkowa! 

Książkę otrzymałam do recenzji od wydawnictwa
 

poniedziałek, 2 lipca 2012

Blog osławiony między niewiastami - Artur Andrus

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Oprawa: twarda
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 576
Ocena: 5.5/6

Co tu dużo mówić – jestem zachwycona. Właśnie takiej lektury było mi trzeba. Teksty Artura Andrusa z kilku ostatnich lat, publikowanie nie tylko na blogu, ale i w różnych czasopismach, zebrane w jednym miejscu. To prawdziwa perełka i ogromna dawka śmiechu zarazem. Artur Andrus ma niewątpliwy talent do komentowania szarej codzienności tak, aby czytelnik mógł w tej szarości odnaleźć jakiś powód do uśmiechu. I nie chodzi tu tylko wydarzenia ważne, te z pierwszych stron gazet. Andrus potrafi znaleźć materiał do opisania nawet tam, gdzie nam nie przyszłoby do głowy spojrzeć.  I robi to czasem w sposób tak zawiły, że nasze szare komórki muszą czym prędzej zabrać się do roboty i przetworzyć otrzymane informacje, żeby się nie pogubić. Jak pisze sam autor: „Po co mówić jaśniej, jak można coś pokomplikować?”

Generalnie, jeśli ktoś ma wątpliwości, to już po przeczytaniu wstępu będzie wiedział, czy jest to książka dla niego. Ja rozumiem, że niektórzy mogą mieć trochę inne poczucie humoru, ale to naprawdę trzeba przeczytać!! Chciałam tutaj nawet umieścić kilka cytatów, ale nie mogę się zdecydować które. Jest tego tyle, że wyszłaby druga książka. A powieść w odcinkach „Żałuj, Marleno” rozbroiła mnie już kompletnie. Dobra, może nie jest to zbyt mądre, ale w tak piękny sposób wyśmiewa tego typu powieści, że nie mogłam się doczekać kolejnych fragmentów.

Andrus  dysponuje też ogromnym dystansem do siebie, dlatego bardzo często śmieje się z Andrusa właśnie. Że przytoczę jakiś przykład:
Od niedawna jestem narciarzem. Kolega prawnik (a zimą również instruktor) twierdzi, że biorąc pod uwagę moje umiejętności i styl jazdy, nazywając siebie „narciarzem”, narażam się na proces cywilny o naruszenie dobrego imienia przedstawicieli tej dyscypliny sportu.”

Od kilku sezonów uprawiam tę dyscyplinę sportu dla satysfakcji. Ale nie swojej, tylko tych, którzy zjeżdżają razem ze mną. Jakżeż wzrasta poczucie wartości u każdego, kto widzi mnie na stoku. A nie widzieć mnie nie można. Kupiłem sobie najjaskrawszy kombinezon świata. To ze strachu przed zagubieniem. W przypadku wypadku, pies tropiący nie musi nawet opuszczać swojej budy. Z odległości kilkunastu kilometrów może łapą wskazać czerwony punkcik przebijający się przez białe pokrycie. To będę ja przysypany lawiną. Nie mam tego jak sprawdzić, ale podejrzewam, że teraz z kosmosu widać gołym okiem dwa punkty: Wielki Mur Chiński i mój kombinezon na stoku narciarskim. Mur jest dłuższy, ale ja jestem wyraźniejszy.”

Do tego jest świetnym obserwatorem, aż dziw, że ktoś może zwracać uwagę na takie szczegóły! A potem jeszcze napisać o nich tekst. A słowem autor bawi się po mistrzowsku i jego tok rozumowania i skojarzeń naprawdę robi wrażenie!
Ta książka ma ponad pięćset stron, ale powiem wam szczerze, że nawet nie zauważałam kiedy mi one mijały. Mało tego, kiedy zdałam sobie sprawę, że zbliżam się do końca, mój wewnętrzny głos zaczął głośno protestować! Na szczęście nadal mogę czytać blog Pana Artura, więc zastrzyk dobrego humoru mam zapewniony ;) Fanką twórczości autora jestem od dawna, i w tej kwestii nic się nie zmieniło. Taka dawka jego tekstów może tylko jeszcze bardziej zachęcić do śledzenia jego bloga.
Lektura obowiązkowa dla miłośników twórczości Andrusa, ale też dla każdego, kto ma ochotę trochę się pośmiać. No dobra… bardzo dużo się śmiać.


Książkę otrzymałam od wydawnictwa