niedziela, 27 lutego 2011

Marina – Carlos Ruiz Zafon

Tytuł oryginału: Marina
Wydawnictwo: Muza
Oprawa: twarda
Rok wydania: 2009
Ilość stron: 301
Ocena: 5.5/6

Barcelona, lata 80 XX wieku. Oscar Drai uczęszcza do szkoły z internatem, jednak codziennie po lekcjach cały wolny czas spędza włócząc się po mieście i odkrywając uroki starych pałacyków otaczających szkołę. Pewnego dnia spotyka Marinę, która z czasem staje się dla niego jeszcze bardziej fascynująca niż zapomniane zakątki miasta. Od tego momentu razem wędrują po mieście i takim sposobem trafiają na cmentarz, gdzie spotykają tajemniczą kobietę w czerni, która co miesiąc odwiedza tam bezimienny grób. Śledząc ją odkrywają mroczne [i dosyć makabryczne] sekrety wybitnego lekarza Michaiła Kolvenika i sławnej niegdyś śpiewaczki Evy Irinovej.

Dwoje młodych ludzi, przyjaźń, miłość i tajemnice przeszłości. Trochę oklepany zestaw mogłoby się wydawać. Może i tak, ale mnie historia stworzona przez Zafona tak pochłonęła, że nawet nie zastanawiałam się nad tym, czy to już było. Przynajmniej do momentu  rozwiązania zagadki Kolvenika. Muszę przyznać, że momentami przy opisach jego  eksperymentów trochę mnie wykrzywiało ;) Ale to, że książka rozbudza wyobraźnię to tylko kolejny dla niej plus.
Połączenie romansu, dramatu i horroru stwarza tu świetny klimat, utrzymuje w napięciu i sprawia  wrażenie, że zaraz zdarzy się coś złego. Do tego dodajmy wspaniałe, plastyczne opisy miasta, budynków i postaci i już mamy wrażenie, że to wszystko rozgrywa się wokół nas.

Minusem dla mnie była zbytnia przewidywalność momentami. Szczególnie jeśli chodzi o wątek Mariny i Oscara. I jeśli jestem już przy tym wątku to zakończenie, mimo, że dobre, widziałam już wiele razy w innych historiach.

Podsumowując. Naprawdę dobra książka i mimo, że skierowana głównie do młodzieży, to myślę, że ci, którzy już młodzieżą nie są też będą zadowoleni ;)


piątek, 25 lutego 2011

Reklama ;D



Dzisiaj reklamuję siostrę ;]
Pamiętacie, że ostatnio publikowałam recenzję napisaną przez moją siostrę?
No właśnie.
To tak jej suszyłam głowę, że założyła w końcu bloga :)
Co prawda nie będzie to blog typowo z recenzjami książek.
Raczek taki "o wszystkim i o niczym" ;)
Za wiele tam na razie nie ma, ale i tak zapraszam wszystkich :)
I link 



środa, 23 lutego 2011

Tajemnice medalionu. Ulica Lipowa – Mariola Beata Statkowska

Wydawnictwo: Novae Res
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 214
Ocena: 5/6


XVIII wiek. Marlena i Emil budzą się sami w domu. Rodzice nie wrócili w nocy z przyjęcia i wkrótce okazuje się, że zniknęli w burzy śnieżnej. W środku maja. Chwilę później pojawia się u nich kobieta podająca się za ich guwernantkę i wygląda jak ich zmarła ciocia Zofia. A to tylko początek dziwnych wydarzeń. Dzieci będą musiały wyjaśnić rodzinną tajemnicę, ale nie będzie to takie proste, bo ścigać ich będzie dyrektor sierocińca. I szybko się okaże, że wcale nie chodzi mu o to, że dzieci zostały bez opiekuna.
Przesłanie jest proste. Nie należy igrać z przeznaczeniem, bo nic dobrego z tego nie wyniknie.

Wydawać by się mogło, że to zwykła przygodówka dla młodzieży. Ale w tej książce nic nie jest zwykłe. Począwszy od burzy śnieżnej w maju a na zmienianiu porządku świata skończywszy. Bardzo tu wszystko jest zakręcone, ale ja bardzo takie książki lubię.  Bo czytam sobie i już mam jakiś obraz sytuacji, wydaje mi się, że wiem co i dlaczego a nagle autorka rzuca jakimś nowym faktem i okazuje się, że nadal nie wiem nic ;) A na rozwiązanie przychodzi mi czekać aż do samego końca. I muszę przyznać, że zakończenie mnie zaskoczyło.

Bardzo polubiłam Marlenę i Emila i cały czas trzymałam za nich kciuki. Niby spodziewałam się, że wszystko dobrze się skończy, ale książka tak rozbudza wyobraźnię, że niemożliwe jest nie przeżywanie wydarzeń razem z bohaterami. I nie wiadomo jakie niebezpieczeństwo czyha za rogiem. Trudno się od niej oderwać, bo zżera ciekawość ;)
Czasami się gubiłam trochę, bo w pewnym momencie jest takie namnożenie bohaterów, że musiałam się zastanowić kto jest kim.
Ale generalnie książka świetna, polecam i małym i dużym, którzy lubią czasami przenieść się do świata pełnego przygód i tajemniczych zdarzeń.

Książkę otrzymałam do recenzji od wydawnictwa Novae Res, za co serdecznie dziękuję. 


piątek, 18 lutego 2011

Tajemnica chemika – Agnieszka Figurska

Wydawnictwo: Novae Res
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 110
Ocena: 3,5/6

Staszek – marynarz na emeryturze – dorabia sobie jako przewoźnik. Pewnego dnia zjawia się u niego młody chłopak, który przedstawia się jako Alfred Kortański. Mówi, że jest archeologiem i chce, żeby przewieźć go na pewną wyspę, z którą wiąże się mroczna tajemnica. Alfred ma zamiar wyjaśnić wszystkie dziwne zjawiska, jakie podobno można tam zauważyć, np. zniszczony dom pojawiający się znikąd kilka razy w roku.
Staszkowi nie uśmiecha się tam zostawać na noc, tyle się przecież nasłuchał złego o tym miejscu od wszechwiedzących sąsiadek. Niestety, jest za późno żeby płynąć do domu. Noc do przyjemnych nie należy, na domiar złego rano okazuje się, że łódka się zerwała i odpłynęła w siną dal.
I tak oto – chcąc, nie chcąc – nasi podróżnicy są na siebie skazani. Ale szybko okaże się, że Alfred nie powiedział Staszkowi wszystkiego, a wyspa kryje więcej tajemnic, niż się wszystkim wydawało.

Historia opisana w tej książce bardzo mi się spodobała. Jedynym problemem jest to, że jest za krótka. Ma niewiele ponad sto stron,  więc nie ma za bardzo miejsca na rozwinięcie fabuły. Przez to wszystko jest trochę chaotyczne. Bo mamy na przykład Staszka, który jest wściekły na Alfreda, że w ogóle go wyciągnął w podróż, a za chwilę są już przyjaciółmi. Brakuje tego „pomiędzy”, kiedy przez opisane wydarzenia możemy obserwować rodzącą się przyjaźń między bohaterami i lepiej ich poznać.
To samo dzieje się z akcją. Fakt, zwroty akcji są zaskakujące, tylko nadal są za mało rozwinięte. Bo jeszcze się nie zdążymy wczuć w obecną sytuację bohaterów, a już dzieje się coś zupełnie innego.

Podsumowując. Naprawdę fajna historia. Autorka miała bardzo dużo ciekawych pomysłów - spotykamy tajemniczych ludzi żyjących w podziemnych grotach, potem trafiamy na zaginioną cywilizację, a na koniec zupełnie zaskakuje nas rozwiązaniem zagadki i zakończeniem. Gdyby tak jeszcze była trochę dłuższa i wszystkie wątki byłyby odpowiednio rozwinięte, byłabym zachwycona.
Polecam w ramach odpoczynku od bardziej wymagającej lektury, świetnie się też sprawdzi kiedy mamy ochotę coś przeczytać, a nie mamy na to zbyt dużo czasu. Z racji swojej objętości czyta się błyskawicznie ;)

Książkę otrzymałam do recenzji od wydawnictwa Novae Res za co serdecznie dziękuję.

środa, 16 lutego 2011

Chwalę się :)

Dzisiaj się będę chwalić, a co ^^
Jako, że nagle nie wiedzieć czemu 17.02 okazał się czwartkiem a nie piątkiem [o czym byłam przekonana cały miesiąc] to czuję się jakby mi się czas rozsypał ;D Jak zwykle zaginam czasoprzestrzeń ;]

A wczoraj szczęśliwie dotarła paczka od Moniki, stąd to chwalipięctwo dzisiejsze :)
No to po kolei.

Kwiaty  od Artiego




Kartografia



I nagroda niespodzianka :):):)
Magnesy jakby ktoś pytał :)


Dziękuję raz jeszcze :)

Jak szaleć to szaleć i pochwalę się jeszcze książką wygraną jakiś czas temu u Agnieszki
Moja mama ją  teraz czyta i z tego co mówiła to się podoba :)



Chwalenia się koniec, bo idę z siostrzenicą jeździć na krowie ;]
Jakkolwiek to brzmi ;D


poniedziałek, 14 lutego 2011

Bez przebaczenia – Agnieszka Lingas-Łoniewska

Wydawnictwo: Novae Res
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 340
Ocena: 6/6

Nie pamiętam, kiedy ostatnio jakaś książka wzbudziła we mnie tyle emocji, co „Bez przebaczenia”.  I muszę tu wspomnieć, że u mnie to raczej z tym ciężko, bo nie ryczę jak bóbr czytając czy oglądając jakieś wielce wzruszające historie. Żebym się głośniej zaśmiała też trzeba czegoś więcej niż głupiego żarciku. Także byłam wręcz zdziwiona, kiedy po przeczytaniu kilku stron kipiałam z wściekłości na ojca Pauliny i miałam ochotę zdzielić go czymś ciężkim w głowę ;)
Ale po kolei.

Osiemnastoletnia Paulina Litwiak po śmierci ukochanej matki, braciszka i ojczyma trafia pod opiekę ojca, zawodowego żołnierza, którego nigdy nie widziała na oczy. I tak oto dziewczyna o duszy artystki zmuszona jest do życia w świecie zdominowanym przez surową dyscyplinę ojca. On zaś niczego jej nie ułatwia, traktuje ją jakby była mu tam zupełnie zbędna. A Paulina poza nieustanną ‘walką’ z ojcem o to, aby mogła pozostać sobą, musi walczyć też ze swoimi wewnętrznymi demonami. I jest z tym wszystkim zupełnie sama.
Do czasu.
Światełko w tunelu pojawia się, kiedy spotyka Piotra Sadowskiego – zielonookiego przystojniaka i, jak się później okazuje, podwładnego jej ojca. Oczywiście zakochują się w sobie bez pamięci, ale przecież nie może być tak od razu „długo i szczęśliwie”.

Najbardziej nie lubię tego, że kiedy przeczytam książkę, która naprawdę mnie pochłonęła i chcę zachęcić do niej innych, siadam do pisania, mam milion myśli w głowie, a nie mam bladego pojęcia, jak je ubrać w słowa.
Jest to książka od której nie sposób się oderwać. Kiedy musiałam wyjść z domu najchętniej wzięłabym ją ze sobą i czytała po drodze, ale jako, że z moim szczęściem najpewniej wlazłabym pod samochód, to jednak z ciężkim sercem musiałam zostawić książkę na biurku. Po powrocie czym prędzej pędziłam czytać dalej i przepadłam na dobre. Zapomniałam o paru rzeczach , które miałam zrobić i w ogóle o wszystkim zapomniałam. Opamiętałam się późną nocą i nie miałam pojęcia kiedy mi ten czas minął.

Jak już wspomniałam wyżej – historia wzbudza emocje.
Ile razy miałam ochotę potrząsnąć Pauliną albo Piotrem i nawrzeszczeć na nich, żeby się opamiętali. Potem sobie mówiłam „okej, uspokój się, to tylko książka”, ale przy następnej okazji znowu wychodziłam z siebie, że „no jak oni tak mogą” ;)
Już na początku widziałam, że Paulina ma bardzo podobny do mojego charakter -  nieumiejętność trzymania języka za zębami i wybuchy wściekłości, do tego uparta jak osiołek – taaa, cała ja ;)
Tak się teraz zastanawiam, czy ludzie z mojego otoczenia też czasem mają ochotę mnie udusić. Pewnie tak ;]
Jeszcze jedną osobą, która mnie doprowadzała do agresji był ojciec Pauliny. No bo jak można traktować własne dziecko tak zimno i obojętnie, zmuszać je do tego, żeby zmieniło zarówno swój wygląd, jak i charakter. Uhhh, ale miałam nerwy. Bo moi rodzice na głowę sobie wejść nie dali, ale zawsze pozwalali mi być sobą, nawet jeśli było to trochę nie po ich myśli. Co prawda później mamy szansę spojrzeć na to wszystko z punktu widzenia ojca, ale to i tak moim zdaniem nie usprawiedliwia jego zachowania!

Myślę, że tu jest właśnie siła tej historii. Każdego z bohaterów możemy bardzo łatwo utożsamić z kimś ze swojego otoczenia, może nawet ze sobą. Tak samo ich przeżycia. Mimo, że na początku myślałam sobie, że to niemożliwe, żeby kogoś spotkało w życiu tyle złych rzeczy, to jednak nie jest wcale takie nieprawdopodobne. Przecież na każdego spadają w życiu jakieś tragedie, a na niektórych spada ich aż za dużo, dokładnie tak samo jak na Paulę i Piotra.

„Bez przebaczenia” to piękna historia o prawdziwej miłości, takiej na całe życie, która pokona każdą przeszkodę.
I tutaj pragnę dodać, że mi ciężko dogodzić jeśli chodzi o takie książki, a Pani Agnieszce się to udało ;)
Możemy sobie stojąc z boku poobserwować jak przez własną dumę i głupotę można unieszczęśliwić siebie i ludzi, których się kocha. Skłania do refleksji, muszę powiedzieć.

Jakieś minusy? Nawet jeśli takowe były to byłam tak pochłonięta lekturą, że zapomniałam je sobie wynotować ;)
Tak serio, to jedyne co mi przychodzi teraz do głowy, to powtórzenia typu częste wspominanie, że ona ma długie czarne włosy, a on zielone oczy itp. To akurat nie wiem czemu zawsze  wyłapię. Nie tylko w tej książce, w każdej.

Jest to pierwsza książka Agnieszki Lingas-Łoniewskiej jaką przeczytałam i na pewno nie ostatnia ;)
Polecam gorąco!!!!


Książkę otrzymałam do recenzji od wydawnictwa Novae Res, za co serdecznie dziękuję

środa, 9 lutego 2011

Zwiadowcy. Okup za Eraka - John Flanagan


Ta recenzja została napisana przez moją młodszą i leniwą siostrę, która jest tak leniwa, że nie chce jej się założyć własnego bloga, ale czasem lubi coś skrobnąć ;] A jako, że mnie gonią terminy biblioteczne i nie tylko, to dużo czytam, mało piszę, czyli mam zaległości ;] Także żeby tu nie wiało nudą to umili Wam czas recenzja Młodej, która w tym kierunku jest dużo bardziej uzdolniona ;]

Tytuł oryginału: Rangers Apprentice. Erak's Ransom
Cykl: Zwiadowcy
Tom cyklu: 7
Wydawnictwo: Jaguar
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 472
Ocena: 7/6

"Okup za Eraka" to siódmy tom cyklu Zwiadowcy autorstwa Johna Flanagan. Jednak jeśli chodzi o chronologię, wydarzenia w nim opisane dzieją się tuż przed tymi z części piątej.Co do treści książki, opis na okładce jest dość ubogi - skupia się wyłącznie na tytułowym okupie. W rzeczywistości zaś fabuła jest o wiele bardziej rozbudowana. Zanim zaczęłam czytać, spodziewałam się problemów z dostarczeniem rzeczonych pieniędzy w miejsce przeznaczenia, na przykład napadu piratów, porwania księżniczki, zagubienia się w obcym kraju tudzież innych barwnych historii. Tymczasem okazuje się, że nasi bohaterowie przybywają do Arydii bez szwanku i ich przygoda dopiero w tym miejscu się rozpoczyna. Bowiem wakir, który uwięził Eraka, postanowił wysłać go do Mararoka, fortecy w głębi lądu, gdzie miał bezpiecznie poczekać, aż ktoś zapłaci za jego uwolnienie. Nie mogąc dojść do porozumienia w kwestii uwolnienia więźnia, obie strony postanawiają wyruszyć w ślad za karawaną wiozącą Eraka i na miejscu przekazać sobie "towar" z rąk do rąk. Na pierwsze problemy nie trzeba, oczywiście, długo czekać. Ponieważ Arydia jest krainą głównie pustynną, szybko trafiamy w sam środek wielkiej burzy piaskowej. W zamieci płoszy się i ucieka koń Willa. Tez zaś zbyt kocha swojego przyjaciela, by po prostu się z tym pogodzić i musi go odnaleźć. Wyrusza więc samotnie w nieznane, wydaje się, że jest skazany na porażkę.

Pozostali kontynuują misję, jakiej się podjęli. Ale i oni nie mają łatwo. Już wkrótce przekonują się, że karawana, której szukają, została rozbita przez bandytów, a Erak trafił z deszczu pod rynnę. Naturalnie nikomu nawet przez myśl nie przechodzi, aby zawrócić, przyjaciel wciąż jest w niewoli i trzeba mu pomóc. Czy Will i jego towarzysze jeszcze się spotkają? To nie ulega wątpliwości, ale w jakich okolicznościach - o tym przeczytajcie sami. Zanim jednak to nastąpi, przyjdzie nam przeżyć z nimi wiele fascynujących przygód. A teraz do rzeczy. Nienawidzę historii, które zajmują więcej, niż jedną książkę. Zazwyczaj już w drugim tomie dużo tracą na jakości, a w trzecim znajdują się już kompletne flaki z olejem. Dlatego siedem dostępnych (na razie) tomów nieco mnie odpychało. Ale że nic ciekawszego w bibliotece nie znalazłam, pomyślałam: "co mi szkodzi?". I bardzo się z tego cieszę, ciągle jestem pod dużym wrażeniem tych książek. Postanowiłam napisać akurat o tej, bo poruszyła mnie najbardziej ze wszystkich.

Wydaje mi się, że jest dobrze przemyślana. Czasem w książkach spotykamy sytuacje, kiedy autor stawia bohatera pod ścianą i wydaje się, że sam nie ma pojęcia, jak to rozwiązać. Więc dopisuje mu stojącą obok drabinę, której wcześniej, o dziwo, nikt nie widział. Tutaj tak nie jest. Niekiedy trafiamy na informację, która wydaje się bez znaczenia, a wiele stron później okazuje się być kluczowa. Dla mnie to duża zaleta, lubię widzieć w książce konsekwencję. Choć jestem wrogiem opisów, tym tutaj nie mam nic do zarzucenia. Krótkie, rzeczowe i treściwe. Są dość długie, aby pokazać wszystko, co potrzeba, ale nie na tyle, aby nudzić. To kolejny plus, bo wiadomo, kiedy książka zaczyna nudzić, coraz mniejszą mamy ochotę, bo do niej wrócić. A tu nie ma czasu na nudę - przygoda goni przygodę. Kiedy aktualny problem zdaje się być rozwiązany, rodzi się z kolejny. Mimo tylu już zapisanych stron autor wciąż potrafi nas zadziwić nowymi pomysłami.

Bohaterowie są nakreśleni wspaniale. Każdy ma własną osobowość, nikt nie działa przypadkowo, ale też nie schematycznie. Czasem wiemy, czego się po nich spodziewać, a czasem zupełnie nas zaskakują. Jak żywi. Właściwie chyba nie sposób ich nie polubić. A na koniec aż żal się rozstać. Tak, to jedna z tych historii, które pozostawiają wielki niedosyt, kiedy nieubłaganie zostaje coraz mniej kartek do końca, a chciałoby się więcej i więcej. Choć na dłuższą metę pewnie byłby to zły pomysł, żeby z tej historii zrobić "Modę na sukces". Jest zbyt dobra.

Bardzo wzruszyła mnie scena wyścigu o Wyrwija (nie chcę zdradzać szczegółów ;)). Szkoda, że pisarze tak przyzwyczajają nas do happy endów. Wspomniany epizod mógłby dostarczyć niesamowitych emocji, gdybyśmy nie przeczuwali z góry, jakie będzie jego zakończenie. Nie spodobał mi się tylko pewien szczegół. Mianowicie autor uprzedza o zakończeniu. Rozpoczynając wątek pisze np., że Halt po wszystkim wyrzucał sobie, iż nie pomyślał o czymś wcześniej. To, niestety, pozbawia złudzeń co do zakończenia. Choć nie wiemy jeszcze, jak do tego dojdzie, mamy pewność, że mężczyzna przeżyje i wszystko skończy się dobrze. Tym samym kiedy zdarza się sytuacja, gdzie Halt walczy o życie, nie wywołuje tak silnych emocji, jak powinna. Choć jest doskonale napisana, przecież wiadomo, że ratunek na pewno się znajdzie, skoro ma być jakieś 'po wszystkim'.

Generalnie książka jest przeznaczona dla ludzi młodych. Oczywiście jest równie dobra dla każdego, kto lubi takie historie. Jest to bardziej przygoda, niż fantastyka. Ale takich książek brakuje w zainteresowaniach współczesnej młodzieży. Opowieści o odwadze, honorze i sile prawdziwej przyjaźni. Bardzo chciałabym żyć w świecie, w którym są one cenniejsze, niż życie. Myślę, że nie ja jedna. Polecam wszystkim, którzy chcieliby się tam znaleźć ze mną.

czwartek, 3 lutego 2011

Szaleństwo aniołów – Kate Griffin


Tytuł oryginału: A Madness of Angels
Cykl: Matthew Swift
Tom cyklu: 1
Wydawnictwo: MAG
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 560
Ocena: 6/6

To była miłość od pierwszego wejrzenia. Po prostu zobaczyłam tę książkę i wiedziałam, że to właśnie ta, która mnie zachwyci. Wręcz wołała do mnie „wybierz mnie, wybierz mnie”.  Jako, że nie zdarza mi się to zbyt często, postanowiłam posłuchać wołania i intuicji, i książki ;) I jak bardzo się teraz cieszę, że to zrobiłam!

Matthew Swift budzi się w swoim domu w Londynie. Jest zdezorientowany, niewiele pamięta, wszystko go boli a najmniejszy ruch powoduje zawroty głowy. Powoli wraca mu świadomość i udaje mu się podnieść na nogi. Znajduje w szafie jakieś ubranie i 50 funtów. Na dole słyszy głosy, więc schodzi do salonu, ale zastaje tam obcych ludzi. I wtedy do niego dociera, że dwa lata temu ktoś go zabił, że to już nie jest jego dom, że stracił wszystko co miał, łącznie z tożsamością. Na dodatek jego oczy nie są już czarne tylko rażąco niebieskie. I ktoś, a raczej coś próbuje go zabić. Miły początek nowego życia, nie ma co.
Matthew Swift jest czarnoksiężnikiem. Nie wie dlaczego wrócił do życia, ale oczywiście postanawia się tego dowiedzieć. I zemścić się. Po pierwsze na tym, kto go zabił, a po drugie na tym, kto przywołał go z powrotem. Tylko jak tego dokonać, kiedy nie ma pojęcia co się stało, a każdy komu mógł zaufać nie żyje, albo zniknął?

Szaleństwo aniołów to książka z gatunku urban fantasy i świetnie się w niego wpasowuje, bo właściwie bardziej miejska już by być nie mogła. Bo tutaj magia to właśnie miasto. Graffiti na ścianie, latarnia uliczna, neony, budynki, linie telefoniczne, przewody elektryczne. To właśnie stąd czerpią moc czarnoksiężnicy.
Przenosimy się do Londynu. Ale Londyn, który widzimy oczami Matthew jest inny od tego, do którego przywykliśmy. Tutaj rządzi Król Żebraków, Smok nadal strzeże murów City, Bezdomna ma władzę nad gołębiami i szczurami, które są wszędzie i widzą wszystko, a nocą możemy zejść do tunelu metra i pojechać na przejażdżkę Ostatnim Pociągiem. Miasto jest pełne duchów wszystkiego, co stare i zapomniane. Magiczne stworzenia nie chowają się przed światem, tylko ewoluują wraz z nim. Atmosfera jedyna w swoim rodzaju.

Narrację prowadzi Matthew, ale robi to w sposób dość nietypowy, raz mówiąc o sobie „ja” a raz „my”. Uważny czytelnik sam dojdzie do tego, dlaczego tak jest. W ogóle bardzo spodobała mi się ta postać. Nie jest idealny, ma swoje wady, nie użala się nad sobą, nie musimy przez pół książki czytać o jego uczuciach na temat niesprawiedliwości, jaka go spotkała. Ma swój cel i dąży do niego. Ktoś mierzy do niego z pistoletu? Bywa. Nie ma marudzenia, trzeba działać. Do tego jego cięty język i mamy naprawdę świetnego głównego bohatera.
Reszta postaci jest równie dobrze wykreowana, niektórym poświęcono dłuższe fragmenty, dzięki którym można zorientować się w motywach ich działania. Na uwagę zasługuje też czarny charakter i nauczyciel Matthew w jednej osobie, czyli Bakker. Chociaż na początku wydaje się po prostu zły do szpiku kości, z czasem przekonujemy się, że to postać bardziej złożona. Bo tak Bakker, jak i Głód [stwór ścigający Matthew] pragną po prostu żyć. A pragnienie życia jest tak wielkie, że czasami można się pogubić i nie zauważyć momentu, kiedy przekroczy się pewne granice, zza których nie ma już powrotu.

Podobało mi się to, że zaczynamy czytać i wiemy dokładnie tyle co Matthew. Nic. Co jakiś czas dostajemy strzępki informacji, czasami rzucone mimochodem, sami musimy je wyłapać i poskładać wszystko w jedną całość. Jednocześnie wcale nie czujemy się tam obco, wręcz przeciwnie. Czułam się tak swojsko, jakbym na co dzień spotykała motocyklistów zaginających czasoprzestrzeń, zwierzołaki, trolle, wróżki i wszelkie inne magiczne stworzenia.

I tutaj wielkie brawa dla autorki za świat, który stworzyła. To wszystko jest tak… naturalne. Jakby ta magia istniała naprawdę. Uwielbiałam czytać jak Matthew mówi o magii, jak widzi ją tam, gdzie ludzie nie widzą nic. Jej opisy są tak fascynujące, iż chwilami miałam wrażenie, że stoję z nim na ulicy i łapię w dłonie światło latarni. A kiedy wracałam do swojego realnego świata zaczynałam mu tego zazdrościć.
Może to zasługa faktu, że pod względem językowym poziom jest bardzo wysoki, wszystko jest świetne: opisy, mimo, że jest ich sporo, nie są nudne, wręcz pochłaniają czytelnika; dialogi pełne ironii i czarnego humoru, czasami wręcz wywołują atak śmiechu; akcja pędzi i nie zatrzymuje się nawet na chwilę, choć jest dosyć prosta i wiemy dokąd nas prowadzi, nie można się od niej oderwać. Ba, nawet kiedy odłożymy książkę, historia nadal siedzi w głowie.
Świetnie oddany jest też klimat Londynu,  między innymi dzięki drobiazgom. Każde miasto ma takie drobiazgi, małe, ledwo zauważalne, które tylko mieszkańcy potrafią dostrzec.

Zazwyczaj kiedy bardzo nakręcę się na jakąś książkę, po przeczytaniu czuję mniejsze lub większe rozczarowanie, bo spodziewałam się czegoś więcej. Tutaj wręcz przeciwnie – dostałam dokładnie to, czego się spodziewałam, a nawet więcej. Dużo więcej. Jest to najlepsze urban fantasy, jakie ostatnio czytałam i jedno z najlepszych w ogóle. Pozycja obowiązkowa dla każdego miłośnika gatunku, ale też dla tych, którzy, tak jak ja, są miejskimi stworzeniami i tylko w mieście czują, że żyją naprawdę.


Książkę otrzymałam do recenzji od wydawnictwa MAG, za co serdecznie dziękuję!