piątek, 28 marca 2014

Ocean na końcu drogi – Neil Gaiman

Tytuł oryginału: The Ocean at the End of the Lane
Wydawnictwo: MAG
Oprawa: twarda
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 216
Ocena: 6/6

„Ocean na końcu drogi” to historia dorosłego mężczyzny, który wspomina, co mu się przydarzyło w wieku siedmiu lat. Kiedy lokator zajmujący pokój w domu jego rodziny popełnia samobójstwo, okazuje się, że to wydarzenie przywołało bardzo złe moce. Na szczęście chłopiec trafia do domu na końcu drogi, gdzie mieszkają trzy kobiety, które być może będą mogły pomóc ocalić rodzinę chłopca.

Fabuły tej książki nie da się streścić ot tak, w kilku zdaniach. Za dużo też nie chcę napisać, żeby nie zdradzać szczegółów. Powiem Wam po prostu, że jest to Gaiman w szczytowej formie. Jego twórczością chyba nigdy nie przestanę się zachwycać. Niezależnie od tego, czy skierowana jest do dzieci, młodzieży, czy dorosłych. Ubolewałam tylko nad tym, że to taka malutka książeczka, więc po kilku godzinach cała historia była już za mną. Ale przyznać muszę, że pochłonęła mnie całkowicie. Czytałam ją w pociągu i na te kilka godzin całkowicie odcięłam się od otoczenia, co jest plusem, bo nie zauważałam wszelkich irytujących zachowań, jakie zwykle w pociągach mają miejsce.
Kocham książki, które pochłaniają tak bardzo, że nie jestem w stanie ich odłożyć dopóki nie przeczytam ostatniej strony. A z twórczością Gaimana mam tak za każdym razem. No cóż mogę Wam powiedzieć, to jest miłość po prostu ;)

Mimo, iż bohaterem tej historii jest siedmioletni chłopiec, to jest ona skierowana raczej do dorosłego czytelnika. Autor jak zwykle po mistrzowsku wplata w naszą rzeczywistość wydarzenia zupełnie nierzeczywiste, tym razem widziane oczami małego chłopca, który nagle musi zapomnieć o beztroskim dzieciństwie i poznać, czym jest zło i strach. Ale jak to w baśniowych opowieściach pozna też moc przyjaźni i poświęcenia dla drugiej osoby.

Wyobraźnia Gaimana nigdy nie przestanie mnie zadziwiać. Sposób w jaki wplata w nasz do bólu realistyczny świat wytwory swojej wyobraźni jest niesamowity. Aż człowiek zaczyna się zastanawiać, czy aby te potwory, których bał się w dzieciństwie, nie żyją sobie przypadkiem gdzieś obok. Może wystarczy się dobrze przyjrzeć, otworzyć umysł i naprawdę da się zobaczyć ocean w stawie?
Został tu ukazany wspaniały kontrast między sposobem myślenia i widzenia świata dziecka i dorosłego. I powiem Wam, że smutna refleksja z tego wynikła, a mianowicie – dorośli zbyt często gubią dziecko w sobie, a to bardzo niedobrze. Naprawdę się cieszę, że ja nadal potrafię żyć w świecie magii, smoków i tym podobnych stworzeń ;)

Polecam gorąco każdemu, kto lubi baśnie dla dorosłych i fantastyczne opowieści!

http://www.mag.com.pl/


niedziela, 23 marca 2014

Czerwony rynek. Na tropie handlarzy organów, złodziei kości, producentów krwi i porywaczy dzieci – Scott Carney

Tytuł oryginału: The Red Market: On the Trail of the World's Organ Brokers, Bone Thieves, Blood Farmers, and Child Traffickers
Cykl/Seria: Reportaż
Wydawnictwo: Czarne
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 240
Ocena: 5/6

Ta książka zaciekawiła mnie od chwili, kiedy zobaczyłam okładkę. Potem przeczytałam tytuł, opis i już miałam sto procent pewności, że muszę to przeczytać.

Czy zastanawialiście się kiedyś ile warte jest Wasze ciało? I chodzi mi tu o wartość materialną. Ile warte są Wasze nerki, wątroba, serce, rogówki, skóra, krew, kości, generalnie każdy najmniejszy skrawek, który może się przydać innym. Powiem Wam, że gdybyście się tak podliczyli, to bylibyście pod wrażeniem sumki, jaka by Wam wyszła. Zabrzmiało zbyt przedmiotowo? Cóż, o to chodziło. Carney chciał nam pokazać, że są ludzie na tym świecie, który ludzkie ciało właśnie tak traktują, jak zbiór tkanek i części zamiennych, który można rozebrać na kawałki i sprzedać każdy tam, gdzie akurat jest zapotrzebowanie.

Straszna jest to książka, a jednocześnie przeokropnie fascynująca. Przyznam szczerze, że zdarzało mi się zapomnieć o tym, że czytam reportaż. A może podświadomie chciałam o tym zapomnieć. Momentami wkręcałam się jak w najlepszy kryminał. Ale w końcu wracała świadomość, że to jednak samo życie i na powrót zaczynały się we mnie kotłować emocje. Od zdumienia, przez niedowierzanie, aż po wewnętrzny sprzeciw i odrazę. Po raz kolejny nie mogę się nadziwić ile zła są w stanie wyrządzić ludzie dla pieniędzy. Wykradanie zwłok z grobów, żeby zdobyć kości na szkielety anatomiczne sprzedawane uniwersytetom. Ludzie sprzedający nerki za kilka tysięcy dolarów, bo w Indiach to majątek. Zabijanie więźniów dla organów, bo przecież za nimi nikt nie będzie płakał. Porywanie dzieci, żeby potem sprzedać je jako biedne, porzucone sieroty do innych krajów. Handel komórkami jajowymi i macierzystymi, matki zastępcze, które też traktowane są jak przedmiot. Farmy krwi, gdzie ludzie są trzymani dopóty, dopóki da się z nich wyssać choć jedną kroplę. Ludzie, którzy żyją z tego, że firmy farmaceutyczne płacą im za testowanie nowych leków. Nawet nasze włosy są na sprzedaż i osiągają dość pokaźne sumki.

Przerażające jest to, że tak naprawdę mało kto o tym myśli. I co byście zrobili, gdyby ktoś Wam bliski potrzebował przeszczepu organu, a akurat można by było kupić taki z odległego kraju po przystępnej cenie. Czy zastanawialibyście się nad tym, czy przypadkiem nie pochodzi on od zamordowanego dla tego organu więźnia? Wątpię. Dla naszych bliskich jesteśmy w stanie zrobić wszystko, więc takie dylematy spychamy gdzieś daleko w podświadomość, ważne, że jest organ do przeszczepu i są szanse na wyzdrowienie.
Przerażające jest też to, że są miejsca, w których jeśli tak po prostu znikniesz, to nikogo to nie zdziwi, nie zaniepokoi i nie obejdzie. Ten reportaż jest momentami straszniejszy niż najgorszy horror. Kiedy uświadamia nam, że takie rzeczy dzieją się od dawna i dziać się będą budzi w nas tyle emocji, że ciężko je uporządkować, ale mimo wszystko od książki nie da się oderwać. To jedna z tych książek, gdzie „jeszcze tylko jeden rozdział i idę spać” a potem przychodzicie do pracy po trzech godzinach snu. Wstrząsająca, bardzo dobrze napisana i skłaniająca do wielu refleksji. Najważniejsza jest chyba ta, że uświadamia nam pewien fakt. A mianowicie – pieniądze sprawiają, że znikają uczucia wyższe, znika człowieczeństwo. Ludzkie ciało zmienia się w zwyczajną górę mięsa, które można poporcjować i bardzo dobrze na tym zarobić. Mając na to nieme przyzwolenie władz kraju i przemysłu medycznego. Nic nie wskazuje na to, żeby coś miało się na tym polu zmienić. Zachęcam do przeczytania, naprawdę warto.

http://czarne.com.pl/

poniedziałek, 17 marca 2014

Oczy zasypane pisakiem – Paweł Smoleński

Cykl/Seria: Reportaż
Wydawnictwo: Czarne
Oprawa: twarda
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 264
Ocena: 5/6

„A skoro burzy się nielegalnie wystawione palestyńskie domy, do tego też potrzebna jest technologia. Trzeba wiedzieć, kiedy najlepiej przyjść, jak ustawić buldożer i - koniec końców - jak powstrzymać ludzi, którzy nie będą tylko przyglądać się bezczynnie, gdy ciężkie maszyny grzebią ich majątek. - Czy wiesz - pyta Micha - że przed pekińską olimpiadą uczyliśmy Chińczyków, jak radzić sobie z protestami mieszkańców dzielnic wyburzanych pod obiekty sportowe, jak niszczyć, pacyfikować, jak trzymać w ryzach zdesperowanych ludzi? Technologia stosowania przemocy jest jedną z naszych dziedzin eksportu. Sprzedamy ją nawet do Chin. Naprawdę jesteśmy w tym dobrzy, ale zdaje mi się, że to nie powód do dumy.”

To pierwszy cytat, który sprawił, że nie potrafiłam zebrać myśli. A znajdziecie go już na 16 stronie. Potem będzie takich jeszcze wiele, nie jestem w stanie wypisać wszystkich, musiałabym przepisać pół książki. Ale wiedzcie, że takich momentów, kiedy brak słów jest w tej książce o wiele więcej.

O czym myślisz, kiedy słyszysz o konflikcie Palestyny i Izraela? Ile tak naprawdę wie na ten temat przeciętny człowiek. Przypuszczam, że niewiele. Tyle, ile gdzieś tam kiedyś mignęło w telewizji. Zawsze, kiedy czytam takie książki, jestem w ciężkim szoku, że tyle zła dzieje się nie tak znowu daleko od nas, a my zupełnie nie zdajemy sobie z tego sprawy. Dlatego dobrze, że są tacy ludzie jak Paweł Smoleński, którzy nie boją się wyprawiać w sam środek konfliktu, żeby potem nam o tym opowiedzieć. Żebyśmy byli bardziej świadomi tego, co dzieje się na świecie.

Jak zwykle, kiedy książka wstrząśnie mną do głębi, mam problem z ubraniem odczuć w słowa. A przecież jakoś muszę Wam przekazać o czym jest ta książka. Więc, o czym jest… o ludziach. Przede wszystkim o ludziach. I nie o jakichś tam anonimowych tysiącach obywateli, którzy mordują się w imię sami już chyba nie wiedzą czego. Ta książka jest o ludziach, przedstawionych nam z imienia i nazwiska. Ludziach, których Pan Paweł spotkał podczas swoich podróży. To historie ich życia, zazwyczaj niezbyt szczęśliwe. I nie jest tak, że autor próbuje nas przeciągnąć na stronę któregoś uczestnika konfliktu, wręcz przeciwnie. W bardzo rzetelny sposób pokazuje nam, że po obu stronach istnieją naprawdę dobrzy, zwykli ludzie, którzy nie pałają nienawiścią. Ale też po obu stronach są tacy, którzy powodują całe zło. Czy to szahid, który wysadza się w powietrze w miejscu publicznym, czy żołnierz, który patrząc na Palestyńczyka widzi tylko i wyłącznie terrorystę.
Obie strony tutaj bardzo pogubiły się w swojej nienawiści. Patrząc na to, co się tam dzieje rozwiązanie wydaje się takie proste, przecież wystarczy się dogadać, jakoś wypracować sposób na życie obok siebie bez odgradzania się ogromnym murem. Bez zabijania siebie nawzajem. A jednak dla większości nadal porozumienie jest niemożliwe.

Straszne jest to, o czym Smoleński nam opowiada. Ale są i momenty, kiedy na twarzy pojawia się uśmiech. Na przykład w rozdziale o Machsom Watch, czyli izraelskich staruszkach, które codziennie na checkpointach pilnują, żeby żołnierze byli grzeczni i nie przekraczali swoich kompetencji.
Ujęła mnie też ogromnie historia Fatimy, która pewnego dnia stwierdziła, że ma dość tej całej przemocy i postanowiła pojechać do matek izraelskich żołnierzy, żeby powiedzieć im w twarz, jakie pełne lęku życie musi wieść przez ich synów żołnierzy. Osiągnęła swoje. Stanęła przed Izraelkami i powiedziała: „Boję się was. Boję się waszych dzieci żołnierzy. Boję się nocnych najść na nasze domy, patroli, checkpointów. Takie życie w ciągłym strachu mnie upokarza. Nie zrobiłam wam nic, żeby aż tak cierpieć. Jestem tu, żebyście o tym wiedziały.”
I jakie było jej zdziwienie, kiedy jedna z tych matek, Vivian, wstała i powiedziała: „Boję się was, boję się jeździć miejskim autobusem w Jerozolimie albo Hajfie w obawie przed samobójczym zamachem. Ze strachem przyglądam się każdej arabskiej twarzy, bo nie wiem, czy aby nie jest to twarz szahida. To dla mnie niezasłużona udręka, nie jestem winna tej wojnie. Dobrze, że przyjechałyście, wreszcie wam powiedziałam.”
I to spotkanie jest pięknym przykładem, że dialog między stronami może prowadzić do czegoś dobrego. Takich przykładów autor pokazuje nam kilka, co napawa nadzieją, że może jednak kiedyś wszyscy ważni politycy też spojrzą na otaczający ich świat w ten sposób. Tej nadziei coraz mniej, ale jednak jest. Co prawda Smoleński pokazuje nam, kto w tej wojnie ma lepiej a kto gorzej, kto mieszka w pięknych rezydencjach, a kto nie może być pewien, czy za chwilę wojsko nie przyjdzie zniszczyć jego marnego namiotu.  A jednak mimo wszystko, to właśnie ci zwykli ludzie są w stanie zaufać, wyciągnąć rękę i zaprzyjaźnić się z drugą stroną.

„Oczy zasypane piaskiem” to naprawdę ważna książka. Pozwala zrozumieć podłoże tego konfliktu. Uświadamia nam, dlaczego obie strony tak bardzo się nienawidzą. A co najważniejsze, pokazuje, że mimo wszystko, potrafią wiele zdziałać, wystarczy tylko odrobina dobrej woli i naprawdę spora dawka determinacji. Nie po raz pierwszy okazuje się, że ci którzy rządzą światem, powinni uczyć się życia od tych najmniejszych, którzy zazwyczaj prawa głosu nie mają. Wtedy ten świat byłby naprawdę pięknym miejscem. 

http://czarne.com.pl/