środa, 29 grudnia 2010

Zaginiony symbol – Dan Brown


Tytuł oryginału: The Lost Symbol
Wydawnictwo: Albatros/Sonia Draga
Oprawa: twarda
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 624
Ocena: 4/6

Dana Browna chyba nikomu przedstawiać nie trzeba, jeśli ktoś go nie czytał to pewnie przynajmniej o nim słyszał. Po „Zaginiony symbol” sięgnęłam z czystej ciekawości co za mroczną tajemnicę będzie musiał Langdon odkryć tym razem. I chyba dobrze, że tak lekko do tego podeszłam, bo ani się nie rozczarowałam ani nie zachwyciłam.
Langdon zostaje poproszony przez swojego najlepszego przyjaciela Petera Solomona o wygłoszenie odczytu w Waszyngtonie. Na miejscu okazuje się, że żadnego odczytu nie ma, Peter został porwany a porywacz grozi, że jeśli Langdon nie rozwiąże dla niego zagadki tajemniczej masońskiej piramidy  Peter zginie. Cóż więc mu pozostaje, wraz z siostrą porwanego i jednym z jego przyjaciół masonów biegają sobie po Waszyngtonie w poszukiwaniu kolejnych wskazówek i uciekając przed CIA, dla którego jest to nie wiedzieć czemu sprawa bezpieczeństwa narodowego.

Generalnie od pierwszych stron miałam ochotę zanucić sobie pod nosem „ale to już było…”, bo książka do złudzenia przypomina „Anioły i demony”. Ten sam schemat: Langdona nagle odrywają od codziennego życia, jest źle – kolejny oszołom próbuje coś osiągnąć przemocą i szantażem, przychodzi Langdon, wie wszystko na każdy temat; na początku nie ma pojęcia jak rozwiązać zagadkę, ale po chwili nagle na niego spływa olśnienie, rozwiązuje zagadkę i po raz kolejny ratuje świat, kilka razy prawie przy tym ginąc, ale jak zwykle – niczym McGyver – wychodzi z opresji w jednym kawałku. Jest też super naukowe odkrycie, na które ludzkość nie jest jeszcze gotowa i trzeba je trzymać w tajemnicy oraz oczywiście tajne stowarzyszenie – tym razem masoni – które bardzo chce zatrzymać swoje tajemnice dla siebie.

Nie chcę za bardzo narzekać, bo jednak dobrze mi się czytało, ale nie było już tych emocji, bo wiedziałam, czego się mniej więcej spodziewać. Oczywiście akcja toczy się w ekspresowym tempie, nagłe zwroty akcji niby zaskakują, całość intryguje i trzyma w napięciu,  ogólnie czyta się dość dobrze i szybko. Właściwie nie mam się do czego przyczepić. No może tylko do tego, że na końcu - kiedy już wszystkie tajemnice zostały odkryte a czarny charakter  złapany – autor jak na mój gust trochę za bardzo przeciągnął zakończenie, w pewnym momencie już mi się nawet nie chciało jakoś bardziej skupiać na tym co czytam.

Jest to dobra książka dla fanów Browna i teorii spiskowych ;), ale też dla każdego, kto chce oderwać się trochę od rzeczywistości i zobaczyć Waszyngton od innej, bardziej tajemniczej strony – pełen mistycznych symboli, które zobaczyć i zrozumieć mogą jedynie nieliczni. Należy jednak pamiętać, że nie wszystko, o czym pisze Brown to prawda i podejść do tego z przymrużeniem oka.

wtorek, 21 grudnia 2010

Bez mojej zgody – Jodi Picoult


Tytuł oryginału: My sister’s keeper
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2004
Ilość stron: 440
Ocena: 5.5/6

Jodi Picoult znana jest z powieści na tematy trudne i kontrowersyjne.  Tak jest i tym razem. „Bez mojej zgody” to historia Anny Fitzgerald. Anna nie przyszła na świat tak jak inne dzieci, została zaprogramowana genetycznie tak, żeby miała całkowitą zgodność tkankową ze swoją chorą na najgorszą odmianę białaczki siostrą, Kate. Jej przeznaczeniem jest ratowanie życia siostry od momentu, kiedy przyszła na świat. Annę poznajemy, kiedy ma już trzynaście lat, tym razem jej siostra potrzebuje przeszczepu nerki. Dla ich rodziców oczywiste jest, że dawcą będzie Anna. Tymczasem Anna nie jest pewna czy chce to zrobić -bo to w końcu nie rutynowy zabieg jak oddanie krwi czy szpiku, to poważna operacja, która może zagrozić jej zdrowiu a nawet życiu- i postanawia się zbuntować. Wynajmuje adwokata i postanawia walczyć przed sądem o usamowolnienie w kwestii zabiegów medycznych. Jak się łatwo domyślić decyzja ta wywołuje prawdziwą burzę w domu Fitzgeraldów. W końcu wygrana Anny dosłownie zabije jej siostrę.

Książka składa się z krótkich rozdziałów, gdzie narratorem jest każdy z bohaterów. Dzięki temu możemy poznać historię nie tylko z perspektywy Anny, która wydaje się ciągle być rozdarta, bo przecież kocha siostrę, a jednak ma dość bycia tylko dawcą organów. 
Dzięki matce dziewczynek – Sarze – cofamy się w przeszłość i możemy zobaczyć jak to się wszystko zaczęło. Wykrycie choroby, decyzja o poczęciu Anny, życie między kolejnymi nawrotami.
Ojciec – Brian – jest strażakiem, nie potrafi poradzić sobie z sytuacją we własnym domu, więc ucieka w pracę. Ratuje innych bo nie może uratować swojego dziecka. Jest jeszcze Jesse, starszy brat dziewczynek, czarna owca rodziny, który wbrew pozorom ma z Anną wiele wspólnego. Oboje całe życie czuli się niewidzialni. O ile jeszcze Anna czasem została zauważona, kiedy trzeba było pomóc Kate, to Jess’em nikt się nie interesował.  Stąd też jego autodestruktywne zachowania, rozpaczliwe próby zwrócenia na siebie uwagi.
Mniej interesującym mnie wątkiem było odradzające się uczucie między adwokatem Anny – Campbellem - a jej kuratorką Julią. Ostatnio mam wrażenie, że pisarze na siłę wciskają w książkę wątki miłosne, bo inaczej się nie spodoba. A przecież są historie, które spokojnie by się bez tego obeszły. Moim zdaniem to jest właśnie jedna z nich, bo ani mi to nie pasowało tutaj, ani mnie nie obeszło jakoś szczególnie.

Picoult stawia bardzo dużo pytań natury moralno-etycznej nie dając nam właściwie żadnej odpowiedzi. Bo czy jest tutaj jakaś właściwa odpowiedź? Przecież każdy rodzic zrobiłby wszystko, żeby uratować swoje umierające dziecko, więc czy możemy osądzać Sarę i Briana, że chwytali się każdego sposobu, żeby to zrobić? Można zarzucić im tylko zbytnie skupienie na Kate, przez co zapomnieli, że mają jeszcze dwójkę dzieci, które też potrzebują ich uwagi.
A Anna? Czy można mieć do niej pretensje o to, że po trzynastu latach bycia tylko idealnym dawcą chce w końcu być po prostu sobą? Zwykłą nastolatką, która chce oddawać się swoim pasjom, jeździć na obozy i robić to, co każda dziewczynka w jej wieku.
Nie ma dobrego wyjścia z tej sytuacji. Nie ma nawet mniejszego lub większego zła. Jak by nie postąpili bohaterowie, zawsze ktoś na tym ucierpi. W miarę czytania my sami musimy zastanawiać się nad tym, czy decyzje bohaterów są słuszne, czy też nie. I kiedy już jakoś to sobie poukładamy, autorka i tak zakończeniem sprawia, że  trzeba pozbierać szczękę z podłogi.
Szczerze mówiąc ostatnie strony musiałam przeczytać dwa razy, bo najpierw mi się wydawało, że coś źle przeczytałam i pomyliłam, potem znowu byłam w szoku, a na koniec pomyślałam „nie no, bez przesady”. Można by się zastanawiać, czy autorka nie zaserwowała nam za dużo dramatyzmu jak na  kilka stron, ale właściwie po co? Większość czytelników i tak wyleje na koniec morze łez. Reszcie co najwyżej  nie spodoba się zakończenie, ale i tak pozostaną pod wrażeniem powieści.

Cóż jeszcze mogę dodać? Z racji tematu mamy do czynienia z wieloma terminami medycznymi, jednak autorka wyjaśnia je na tyle wyczerpująco, żeby można było zrozumieć w czym rzecz i jednocześnie nie usnąć przy czytaniu opisów chorób i zabiegów.
Książka wciąga od samego początku, czyta się bardzo szybko i z napięciem czeka na to, jaka będzie decyzja sądu i czy uda się uratować życie Kate po raz kolejny.  Ja jestem pod wrażeniem i polecam każdemu.

wtorek, 14 grudnia 2010

Dobry, zły i nieumarły - Kim Harrison

Tytuł oryginału: The Good, the Bad, and the Undead
Cykl: Rachel Morgan
Tom cyklu: 2
Wydawnictwo: MAG
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 640
Ocena: 5/6

Drugi tom przygód czarownicy Rachel Morgan. Minęło kilka miesięcy od wydarzeń opisanych w pierwszym tomie. Tym razem Rachel musi dowiedzieć się, kto poluje na czarownice magicznych linii. Współpracuje przy tym z FBI i ku jej wielkiej radości podejrzenia padają na Trenta Kalamacka. Przy okazji ma na głowie Ivy, która jest coraz bliższa ukąszenia jej, Nicka, który zaprzyjaźnił się z pewnym demonem i na dodatek FBI każe jej zapisać się na zajęcia do pani profesor, która już raz wywaliła Rachel ze swoich zajęć. A, no i oczywiście nasz łowca czarownic w końcu zacznie polować i na nią. Z Rachel przyjdzie nam spędzić bardzo intensywny dla niej tydzień.

Po przeczytaniu pierwszej części miałam mieszane uczucia, bo niby fajnie, ale jednak za dużo rzeczy mi się nie podobało. Dlatego za część drugą nie zabierałam się z jakimś wielkim entuzjazmem. A tu niespodzianka. Bo co prawda arcydzieło to to nie jest, ale na pewno jest dużo lepiej niż w części pierwszej. Mniej tego, co mnie denerwowało a więcej tego, co mi się podobało. Więc nie mogę za bardzo narzekać, prawda? ;)

Ale sobie ‘narzeknę’. Bo do tej pory nie daje mi to spokoju.  Gdzieś na początku Rachel przeszukuje mieszkanie zaginionego Dana. Kiedy w magicznych okularach patrzy na jego kota okazuje się, że jest pewna, że to Dan uwięziony w ciele kota. A już chwilę później zastanawia się co też się mogło z nim stać. I temat kota się kończy i już nie powraca, nawet kiedy się okazuje, ze ten kot Danem nie mógł być. Gdzie tu logika ja się pytam?

Kuba Ćwiek w ‘Ciemność płonie’ napisał: "[...]są granice bohaterstwa. Za nimi jest już tylko głupota...".  I cytat ten śmiało można odnieść do głównej bohaterki. O ile w pierwszej części można było jej to wybaczyć, bo dopiero uczyła się jak to jest mieć przyjaciół i ciągle niepewna polegała tylko na sobie to tutaj już inaczej niż głupotą tego nazwać nie można. Gdyby nie była tak narwana, to pewnie oszczędziłaby sobie wielu obrażeń. Bo jeśli była agentką i to podobno dobrą to jak nagle może mieć podejście ‘hej, nie mam żadnych dowodów, ale to na pewno on zabija więc chodźmy tam i go aresztujmy’. Jako była agentka, która podobno zna prawo [o czym często wspomina] powinna sobie zdawać też sprawę z tego jak ważne są dowody. Ale oczywiście po znalezieniu ciała zamiast słuchać mądrzejszych od siebie włazi na miejsce zbrodni jakby ją nie obchodziło to, że przez nią morderca może wyjść na wolność. No i końcówka. Wie, że najpotężniejszy wampir w mieście czeka na nią żeby ją zabić ale idzie do jego kryjówki jak to cielę na rzeź. Poezja po prostu. Może taki jej urok, ale przydałoby się jej czasem trochę myślenia.

Inni bohaterowie na plus. Chociaż przez pierwszoosobową narrację nie możemy ich poznać za dobrze. Ja nadal najbardziej lubię Jenksa, który ciągle jest tak złośliwy jak był. Polubiłam też demona, który poluje na Rachel ;] Z niewiadomych powodów sympatię wzbudza też Trent.
Wyróżnia się Ivy, która nadal toczy walkę ze sobą, ale jej w tej części też nie ma za wiele.
Reszta bohaterów bez emocji. Nick jak ten idiota, pozwala odbierać demonowi kawałki swojej duszy i nie przestaje nawet wtedy, kiedy dowiaduje się, że demon robi wszystko, żeby wciągnąć go w zaświaty.
Glenn, chociaż na początku był takim typowym sztywniakiem w garniturze potem się trochę wyluzował, więc może coś jeszcze z niego będzie.

Co zmieniło się na lepsze od pierwszej części. W końcu autorka przybliżyła nam trochę świat, przez który wędrujemy razem z Rachel i relacje między rasami.
W końcu wyjaśniło się cokolwiek, bo w pierwszym tomie wszystko zostało w zawieszeniu. Poznajemy tajemnicę pochodzenia Trenta i  dowiadujemy się jak to tak naprawdę było z Ivy i jej odejściem z ISB, zamieszkaniem w kościele i przyjaźnią z Rachel. Kilka kwestii ciągle pozostaje niewyjaśnionych a nowe zagadki mnożą się z dnia na dzień ;]
Jest też więcej czarowania na szczęście. Tworzenie amuletów, czerpanie z zaświatów, wywoływanie demonów. W końcu czuć, że ma się do czynienia z książką o czarownicy.

Ogólnie muszę przyznać, że mi się podobało, a gdzieś w połowie naprawdę mnie wciągnęło. Ciągle coś się dzieje, zagadka goni zagadkę, zwroty akcji zaskakują i ogólnie trzyma w napięciu. Tym razem mogę z czystym sumieniem polecić każdemu,  kto lubi urban fantasy. Mam nadzieję, że autorka nadal będzie czynić takie postępy i kolejne części będą jeszcze lepsze.

niedziela, 5 grudnia 2010

Przynieście mi głowę wiedźmy - Kim Harrison


Tytuł oryginału: Dead Witch Walking
Cykl: Zapadlisko
Tom cyklu: 1
Wydawnictwo: MAG
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2009
Ilość stron: 576
Ocena: 4/6

Książkę tę chciałam przeczytać, ponieważ jest o czarownicy, a ja czytam wszystko, co ma związek z magią, więc za bardzo nawet nie zagłębiałam się w opis na okładce i stronie wydawnictwa. Zauważyłam to dopiero później. Otóż z opisu wydawnictwa dowiadujemy się, że w czasie eksperymentów genetycznych powstał wirus, który stworzył nowe rasy. Tymczasem w książce wygląda to zupełnie inaczej. Wirus co prawda był, ale rasy takie jak wampiry, łaki i inne magiczne stworzenia też istniały, tylko w ukryciu. W efekcie działania wirusa liczba ludzi na planecie znacznie się zmniejszyła, co pozwoliło nie-ludziom się ujawnić. I tak żyją sobie obok siebie, ale jednak nie razem. Bo Inderlanderzy wybrali dla siebie przedmieścia, które zwane są Zapadliskiem. Tam właśnie mieszka nasza główna bohaterka – Rachel Morgan. Rachel jest czarownicą i pracuje w ISB (Inderlandzkiej Służbie Bezpieczeństwa). Jednak czuje się tam niedoceniona i postanawia odejść. Razem z nią odchodzi wampirzyca Ivy i pixy Jenks (małe stworzenie o wielu przydatnych umiejętnościach). I wtedy zaczynają się schody, bo ich były szef nie jest zbyt zadowolony z faktu, że jego najlepsza agentka – Ivy - odeszła z Rachel. Zaczyna więc polowanie na czarownice. Jedną czarownicę właściwie. Po mieście krąży wielu zabójców polujących na Rachel, zaś ona musi znaleźć sposób, aby spłacić swój dług wobec ISB. 

Małym minusem jest to, że zaczyna się czytać i ma się wrażenie, że ktoś nas wrzucił w inną rzeczywistość o której nie mamy pojęcia. Nazwy, pojęcia, rasy, zależności między nimi. Zostajemy tym wszystkim zasypani i czasem musimy sobie trochę poczekać zanim zostanie nam to wyjaśnione. W efekcie dopiero po kilku rozdziałach zaczynamy to wszystko ogarniać, więc na początku czytelnik może być trochę zagubiony.

Jeśli chodzi o główną bohaterkę - spodobało mi się to, że jest silną kobietą, która potrafi sobie sama poradzić w życiu. Nie maże się i nie użala nad sobą, tylko bierze sprawy w swoje ręce. Jest tak uparta i zdeterminowana, że nawet dwa razy złapana, pójdzie w to samo miejsce po raz trzeci przekonana, że tym razem się uda. Ojciec nauczył ją, że ufać można tylko sobie i tak też Rachel robi. Zawsze pracuje sama i polega tylko na sobie. Tak było do tej pory i na początku ciężko jest jej zrozumieć, że ktoś się o nią martwi i chce jej pomóc. Stopniowo to się zmienia. I to kolejna rzecz, która mi się spodobała. Książka nie skupia się na miłości i wzdychaniu do jakiegoś zabójczo przystojnego faceta, tylko na przyjaźni. Na tym jak ważne jest, żeby mieć kogoś, na kogo zawsze można liczyć. I jak trudno jest kogoś takiego znaleźć. Ciągle wydawało mi się, że każda osoba, która pomaga Rachel ma jakiś ukryty cel albo nie mówi jej wszystkiego. To tylko moje odczucie, ale naprawdę - kto by się przy niej nie kręcił od razu sprawiał wrażenie, że za chwilę okaże się być tym złym.

Jedynym bohaterem, którego naprawdę polubiłam i co do którego miałam pewność, że nie zdradzi Rachel, jest Jenks. Pomimo niewielkich rozmiarów czasami radzi sobie lepiej niż cała reszta. Poza tym ma cięty język i roznosi magiczny pyłek, który działa zależnie od jego intencji. A ja zdecydowanie nie chciałabym go zdenerwować, bo naprawdę potrafi dać popalić ;)
Inne postaci nie wzbudzają szczególnych emocji. O Rachel tak naprawdę za wiele nie wiemy, o Ivy jeszcze mniej. Każdy, kto się pojawi, wydaje się skrywać jakąś tajemnicę, ale nam nie jest dane poznać żadnej z nich. Pewnie coś się wyjaśni w kolejnych tomach, ale miło byłoby, gdyby i w tym coś zostało doprowadzone do końca. Bo nawet główny wątek z Trenem nie został zakończony. 

Denerwowały mnie też relacje Rachel i Ivy. Wiadomo, życie z wampirem pod jednym dachem łatwe nie jest, ale bez przesady. Do samego końca książki Ivy musi nad sobą panować, żeby nie rzucić się na Rachel, ta znowu wiecznie się boi tej pierwszej. Można było to zrozumieć na początku, kiedy zamieszkały razem, ale spokojnie można było temu dać spokój po jakimś czasie. Ot, było dziwnie, ale przywykły do siebie i już jest ok.  A wałkowanie tego co chwilę było dosyć męczące.

Za mało też było czarowania, a to przecież książka o czarownicy. A szkoda, bo naprawdę dobrze czytało się o tworzeniu zaklęć i amuletów. Bo na tym się tutaj czary opierają. Nie ma różdżek, wypowiadania zaklęć, ani niczego w tym stylu. Nie jest to zarzut, bo jest wyjaśnione, że Rachel jest czarownicą ziemi, a one właśnie w ten sposób czarują. Bardzo ciekawy pomysł i chętnie bym o tym poczytała.  Sęk właśnie w tym, że było tylko parę momentów, kiedy można było to zobaczyć.

Trochę za często, jak na mój gust, pojawiały się niektóre sformułowania. Np. trzepoczące skrzydełka Jenksa. Jeśli ktoś przeczyta, będzie wiedział o co mi chodzi. Po prostu to samo sformułowanie czytanie po raz piętnasty zaczyna denerwować. 

Podsumowując. Wątek kryminalny jest dosyć ciekawy, akcja toczy się szybko, ale czasami wszystko jest zbyt skomplikowane. Autorka miała dużo ciekawych pomysłów (chyba nawet zbyt dużo i wszystkie upchnęła w tym tomie, żadnego wątku nie doprowadzając do końca), tylko czasem nie do końca wychodziło jej przekazanie ich. Mam nadzieję, że w kolejnych tomach będzie lepiej. Czytało się miło i szybko, momentami naprawdę mnie wciągało. Jednak zabrakło mi tego, co powoduje, że nie można się od książki oderwać i zapomina się o całym świecie, a po skończeniu ma się wrażenie, że ciekawość zeżre mnie zanim wyjdzie następny tom. Mimo wszystko zachęcam do przeczytania, o ile ktoś nie jest tak czepialski jak ja ;) Mi pozostaje mieć nadzieję, że kolejne części wyjaśnią wszystkie niedopowiedzenia i będą bardziej dopracowane.