sobota, 30 lipca 2011

Kobieta bez twarzy - Anna Fryczkowska

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 416
Ocena: 5/6

Znacie te powieści, w których skrzywdzona przez życie kobieta pakuje dobytek i ucieka z miasta na wieś, gdzie zaczyna wieść sielskie życie u boku nowej miłości? A potem żyli długo i szczęśliwie. Poniekąd to właśnie zrobiła Hanka Cudny. Uciekła na wieś, gdzie w dzieciństwie przyjeżdżała z ojcem, przed wspomnieniami o mężu, który wyszedł z domu oknem. Rzuca pisanie dla gazety, zabiera dzieci i przeprowadza się do Świątkowic aby uczyć w tamtejszej szkole angielskiego. I tu właśnie powinna zacząć się sielanka. Ale nic z tych rzeczy. Córka Hanki – Michalina znajduje trupa w stawie, jej syn – Maks zaczyna się dziwnie zachowywać, a po nocach śnią mu się koszmary. Do tego znikają rodzice jednego z uczniów, a koło domu Hanki ciągle ktoś kręci się po nocy. I tak spokojne wiejskie życie powoli zamienia się w koszmar, a Hanka, chcąc rozwiązać zagadkę pakuje się w coraz większe niebezpieczeństwo.

Pierwsze co zwraca uwagę w „Kobiecie bez twarzy” to sposób narracji. Raz z perspektywy matki, raz córki. Jest to dosyć przydatne, ponieważ w myśl zasady, że rodzice zawsze wiedzą najmniej, to właśnie od Michaliny dowiadujemy się wielu przydatnych rzeczy, które rozjaśniają nam niejedną sytuację. Ponad to obserwujemy dziecko, które stara się uporać jakoś m.in. ze śmiercią ojca, zmianą otoczenia, znalezieniem zwłok, matką w depresji i dziwnie zachowującym się bratem. Trochę dużo jak na głowę jednej małej dziewczynki, ale Miśka radzi sobie z tym zadziwiająco dobrze.
Czasami nawet lepiej niż matka. Bo Hanka, pogrążona w depresji myśli tylko o tym, żeby jak najszybciej odbębnić domowe obowiązki i zaszyć się w łóżku z kolejnym kryminałem, uciec w lepszy świat, gdzie wszystko jest proste a winni zawsze zostają ukarani. Zdarza jej się czasem pozbierać i próbuje walczyć o to, żeby Świątkowice były takim miejscem, jakie zapamiętała z dzieciństwa. Bawi się więc w detektywa, prawie nie zauważając, że jej dzieci oddalają się od niej i pakują w kłopoty.

Pani Fryczkowska wykazała się moim zdaniem ogromnym talentem. Sposób w jaki zbudowała napięcie i napisała swoich bohaterów to istne arcydzieło. Uczucia i emocje postaci wręcz wylewają się z kart powieści i udzielają się czytelnikowi od pierwszych stron. A to sprawiło, że musiałam się wręcz zmuszać do odłożenia książki wieczorem, żebym rano w pracy nie wyglądała jak zombie ;)
Ponad to autorka okazuje się świetną obserwatorką, bo sposób, w jaki pokazała polską wieś to istny majstersztyk. Tutaj wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą, dzielą się z sąsiadem domowymi wyrobami, zapraszają na herbatę i ciasto, służą dobrą radą i pomocą, a tak naprawdę, za miłymi uśmiechami każdy próbuje ukryć własnego trupa w szafie. Jakież to prawdziwe.

Autorce udało się stworzyć zaskakujący i nieprzewidywalny wątek kryminalny, do tego dodała odrobinę obyczajówki i poruszyła trudne tematy, jakimi są samobójstwa i pedofilia. Moim zdaniem świetnie poradziła sobie z portretem kobiety po przejściach, która po samobójstwie męża stara się stworzyć dzieciom normalny dom. Rys psychologiczny jej bohaterów jest dopracowany pod każdym względem.
Poza tym radzę czytać uważnie, bo każda z poru nic nie znacząca kwestia - która może wydawać się zapychaczem miejsca – w końcu okazuję się dość istotnym szczegółem mającym wpływ na dalsze wydarzenia.
Lubię takie książki, gdzie nie podaje mi się wszystkiego na tacy i mogę trochę pogłówkować. Co akurat w tym przypadku nie na wiele mi się zdało, bo zakończenie zwaliło mnie z nóg. Więcej takich książek w polskiej literaturze poproszę! Polecam każdemu miłośnikowi kryminałów, na pewno się nie zawiedziecie!

Książkę otrzymałam do recenzji od wydawnictwa Prószyński i S-ka za co serdecznie dziękuję.


Ponad to pragnę podziękować wszystkim, od których otrzymałam nominację do nagrody One Lovely Blog Award. Jest mi naprawdę bardzo miło, że tyle osób mnie doceniło, ale sama nie będę brała udziału w zabawie :)

Chcę też przypomnieć o konkursie u mojej siostry, w którym można wygrać przecudnej urody czapeczkę, własnoręcznie przez nią wydzierganą. Może macie jakieś dziecko, które chcielibyście obdarować w najbliższym otoczeniu. A jeśli nie, to może znacie kogoś kto ma :) Rozprzestrzeńcie wieści jeśli możecie :)

środa, 27 lipca 2011

Kamienna Ćma - Paweł Matuszek

Wydawnictwo: MAG
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 258
Ocena: 5/6

Beddeos mieszka w wieży na pustkowiu,  gdzie wydaje glejty i wodę wędrowcom. Jego jedynym towarzyszem jest robot Tyfon. Beddeos nie pamięta nic ze swojego życia przed wieżą, nie wie jak i dlaczego się tam znalazł i wszystko wskazuje na to, że już tak pozostanie. Aż pewnej nocy bohaterowie, zaciekawieni dziwnym blaskiem na horyzoncie, wyruszają żeby zobaczyć źródło blasku. Spotykają wtedy kilka niezwykłych istot, a spotkanie to zaowocuje wieloma dziwnymi wydarzeniami, które w końcu doprowadzą do tego, że kawałki układanki w głowie Beddeosa zaczną wracać na swoje miejsce.

Bardzo ciekawa lektura, muszę przyznać. Na początku trochę drażniło mnie to, że autor rzuca nas na głęboką wodę i niczego nie wyjaśnia, przez co trudno było mi się wczuć w klimat. Ale dezorientacja na szczęście szybko minęła. Kiedy już się przywyknie do wszystkich nazw i pojęć [mimo, że ciągle nie znamy ich znaczenia] czyta się naprawdę dobrze. I wciąga już od pierwszych stron. Od samego początku zżera nas ciekawość co takiego spotkało Beddeosa i dlaczego nie pamięta swojego życia. Na odpowiedzi musimy jednak cierpliwie czekać do końca, a niektórych i tak nie dostaniemy podanych gotowych na tacy. Trzeba się samemu wysilić i pomyśleć. Jakże to potrzebne rozwiązanie w czasach, kiedy zakończenia książki możemy domyślić się zanim jeszcze zaczniemy ją czytać.

Równie intrygujące jest wydanie książki. Pierwszy raz miałam styczność z książką napisaną zgodnie z zasadą Lopterus Press, która polega na oddziaływaniu na czytelnika nie tylko treścią, ale i wyglądem: kwestie poszczególnych bohaterów drukowane są różnymi czcionkami, dużą rolę odgrywają też ilustracje, a to wszystko niesamowicie działa na wyobraźnię. Wrażenie potęguje barwny język, jakim posługuje się autor oraz sposób skonstruowania fabuły. Tutaj nic nie jest tym, czym się wydaje i wszystko zależy od tego, pod jakim kątem spojrzy się na siebie i otoczenie. Autor,  zamiast cokolwiek wyjaśnić, z każdą stroną jeszcze bardziej wszystko komplikuje, bawi się i z głównym bohaterem i z czytelnikiem przeszkadzając w rozwiązaniu zagadki. A to tylko wzmaga ciekawość.

„Kamienna Ćma” to bardzo specyficzna i złożona powieść, która na pewno nie trafi  do każdego czytelnika, ale polecam ją wszystkim, którzy chcieliby spróbować czegoś nowego,  oryginalnego, zmuszającego do myślenia i z dużą dawką surrealizmu.

Książkę otrzymałam do recenzji od wydawnictwa MAG, za co serdecznie dziękuję.

sobota, 23 lipca 2011

Ja, diablica - Katarzyna Berenika Miszczuk

Wydawnictwo: W.A.B.
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 416
Ocena: 4,5/6

Od dawna  już za mną chodziła ta książka, dlatego bardzo ucieszyłam się, kiedy trafiła do Włóczykijki. Trochę się naczekałam na nią, ale warto było ;)

Główną bohaterką książki jest Wiktoria. Wiki została zamordowana i trafiła do piekła. A tam jeden z diabłów zgłosił ją na stanowisko diablicy. Bo piekło idzie z duchem czasu i jakieś kobiety w tym zawodzie też by się przydały.  Jej zadaniem jest targowanie się z aniołami o dusze zmarłych. Początkowo oszołomiona szybko odnajduje się w nowym zawodzie i nawet jej się podoba. Ale to przecież piekło, nic nie może być takie proste. Wiki pakuje się w coraz większe kłopoty i będzie miała wielkie trudności z wybrnięciem z nich bez szwanku. Do tego ciągle wraca na Ziemię żeby rozkochać w sobie swoją wielką platoniczną miłość. A to też nie jest łatwe, tym bardziej, że jeden z diabłów – Beleth – zrobi naprawdę wiele żeby mieć ją tylko dla siebie.

Zacznę od tego, co mnie zachwyciło: wizja piekła. Nie ma tu smażenia się przez wieczność w ogniu piekielnym. Każdy, kto trafia do piekła sam decyduje, co będzie robił. Może zechce prowadzić restaurację, albo bar? Każdy tam robi coś dla innych. A ponad to wszyscy robią to, na co mają ochotę. Istny raj, prawda? ;) Za to w niebie wieje nudą, wszyscy są tam sztywni i w kółko śpiewają psalmy. No ile można. Przecież lepiej iść do piekła i bawić się przez wieczność całą. I to wcale nie oznacza, że musimy chodzić na te same imprezy co seryjni mordercy. Tacy jak oni po śmierci po prostu znikają. Możemy za to na balu u Lucyfera spotkać Jima Morrisona, Kurta Cobaina, Napoleona czy Elvisa Presleya. A poza tym dowiemy się jeszcze wielu ciekawych rzeczy, np. kto wymyślił urząd skarbowy [no zgadnijcie] i dlaczego Azazel musi strajkować pod rezydencją Lucyfera.

"- To nikt nie chce iść do Nieba? - nie mógł w to uwierzyć.
- Skarbie - posłałam mu swój najpiękniejszy uśmiech - nikogo nie podniecają wspólne śpiewy i trzymanie się za ręce."

Kolejne zachwyty kieruję w stronę bohaterów. Sarkastyczna Wiktoria, wielbiący chaos Azazel, czarujący i pełen uroku Beleth, wielbiąca siebie samą Kleopatra i złośliwa Śmierć. Razem tworzą mieszankę wybuchową i nie pozwalają się nudzić. I mimo, że nie są do końca pozytywnymi bohaterami nie sposób ich nie polubić.
Jedyna osoba, która działała mi na nerwy to Piotrek – wielka miłość Wiktorii. No doprawdy, nie wiem co ona w nim widziała.
Chociaż z drugiej strony miło było trafić na bohaterkę, która po spotkaniu czarującego i zabójczo przystojnego diabła nie zapomniała o bożym świecie i skupiała się na czymś więcej niż ślinieniem się na jego widok. Ba, zdawała sobie sprawę z tego jaki jest pociągający i jej oddany, ale mimo to nie potrafiła przekonać swojego serca, żeby zapomniało o wspomnianym wcześniej Piotrku. Tak jakby bardziej życiowe to było niż w większości książek ;)
To teraz sobie trochę ponarzekam. Są dwie rzeczy, które mnie bardzo irytują w książkach. Wtrącane co chwilę bezsensowne zdrobnienia i powtórzenia, którymi jesteśmy zasypywani co dwie strony. I niestety skumulowały mi się one w tej właśnie książce. Rzecz pierwsza: zdrobnienia. Niby nie aż tak dużo, niby tylko imię, bo zamiast Piotrek ciągle używano Piotruś. Ale tak mnie to drażniło, że miałam ochotę wyjść z siebie. Swoją drogą jak można tak mówić o dorosłym facecie? Ja rozumiem, raz czy drugi. Ale cały czas? Ble.
Rzecz druga: powtórzenia. Też właściwie jedno. A przynajmniej jedno mi się tak bardzo rzuciło w oczy. Chodzi o jakże seksowny jednodniowy zarost Piotrusia. Pomijam fakt, że miał takowy codziennie ;] Ale no naprawdę. W pewnym momencie byłam bliska postanowienia, że jak jeszcze raz przeczytam o jego zaroście to wyrzucę książkę za okno.
Ale tutaj znowu chwila na zastanowienie, bo obie denerwujące kwestie dotyczą tego samego bohatera. Może miała jakiś swój chytry plan i specjalnie napisała Piotrka w taki sposób,  żeby wzbudzał same negatywne emocje? Mam nadzieję ;)

Ogólnie mam bardzo pozytywne wrażenia po lekturze. Spędziłam z nią dwa leniwe popołudnia i świetnie się przy tym bawiłam. Dużo humoru, wartka akcja, świetny pomysł na fabułę i dobre wykonanie. Do tego błyskawicznie się czyta i wciąga strasznie. Czego chcieć więcej.

Cieszę się, że miałam okazję przeczytać tę książkę. Teraz z niecierpliwością będę czekać na kontynuację. „Ja, diablica” powinna dalej wędrować, ponieważ jest świetnym sposobem na poprawienie humoru i oderwanie się od szarej rzeczywistości ;)

I na zakończenie mój ulubiony cytat:
"- Może tym razem udało ci się nie doprowadzić do zlodowacenia całej północnej półkuli, ale zdrowo namieszałeś! - wycedził Lucyfer. - Naciskają na mnie ci z góry. Czy wiesz, że Gabriel nadal nienawidzi cię za wyginięcie mamutów?! W końcu to on je wymyślił!
Azazel wbił spojrzenie w posadzkę.
- Włochate słonie. Też coś! Miał pomysł równie inteligentny, co Ariel wymyślając wirusy. Takie małe, niegroźne, komu mogą zaszkodzić?"


Książkę otrzymałam z akcji Włóczykijka

sobota, 16 lipca 2011

Bezzmienna – Gail Carriger

Tytuł oryginału: Changeless
Seria: Protektorat Parasola
Tom serii: 2
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 320
Ocena: 6/6

Ostatnio mam chyba szczęście do serii, każda, którą zaczęłam oczarowała mnie w mniejszym lub większym stopniu. Protektorat Parasola zdecydowanie zalicza się do tej drugiej grupy.

Tym razem Alexii przyjdzie zmierzyć się z plagą humanizacji, która ogarnęła Londyn i przemieszcza się coraz dalej. Wszyscy nadprzyrodzeni stają się znowu ludźmi i oczywiście oczy zainteresowanych tematem początkowo skierowały się na lady Maccon. Ta, kierowana wrodzoną ciekawością i rozkazem królowej dociera aż do Szkocji, gdzie będzie próbowała rozwikłać zagadkę oraz dowiedzieć się czego też szuka w rodzinnych stronach jej małżonek. Dodatkowo na scenę wkracza madame Lefoux, kobieta geniusz, która poza zaprojektowaniem nowej, wyjątkowo funkcjonalnej parasolki dla Alexii ma wiele innych ukrytych wynalazków w zanadrzu. Do świty dołącza też nieznośna siostra Alexii, jej przyjaciółka Ivy oraz pan Tunstell, lokaj lorda Maccona. Zapewniam Was, że z tym orszakiem nasza bezduszna bohaterka nie będzie się nudzić podczas długiej podróży sterowcem.

Po przeczytaniu pierwszego tomu zastanawiałam się czym nas uraczy autorka w kolejnych częściach i miałam cichą nadzieję, że będą one równie dobre. I ku mojej wielkiej radości – część druga jest jeszcze lepsza! Przez chwilę zastanawiałam się na czym ta „lepszość” polega, ale niestety nie potrafię tego sprecyzować. Ot, po prostu lepiej mi się ją czytało, bardziej mnie wciągnęła? A może to zakończenie, które sprawiło, że najchętniej zakupiłabym trzecią część w oryginale byle jak najszybciej dowiedzieć się co będzie dalej ;)

Tym razem mamy zdecydowanie więcej steampunk’u a mniej paranormal romance. I to wcale nie jest wada, wręcz przeciwnie. Dzięki temu, że autorka przestała skupiać się na wątku romantycznym mamy dużo więcej miejsca na akcję. A tej tu nie brakuje.  Steampunkowe wstawki u Carriger sprawiają, że chętnie sięgnęłabym po coś jeszcze z tej bajki. Mistrzostwem jest oczywiście nowa parasolka Alexii, sama chciałabym taką mieć. Ponad to mamy m.in. sterowce i nadajniki eterograficzne.

A to wszystko okraszone niezmiennie doskonałym poczuciem humoru autorki, którym obdarza ona swoich bohaterów. Dzięki temu możemy świetnie bawić się obserwując ciągłe przekomarzanie państwa Maccon, docinki Alexii, szczególnie te skierowane do przyjaciółki czy kłótnie między członkami watahy. Momentami wkrada nam się też w akcję komedia omyłek, komizm niektórych sytuacji wręcz nie pozwala zachować powagi. Gwarantuję, że uśmiech przy lekturze nie schodzi z twarzy ;)

O ile pamiętam, w części pierwszej trochę mi przeszkadzała powolna akcja. Tutaj już tego nie uświadczyłam, wszystko działo się bardzo szybko, pełno było niespodziewanych zwrotów akcji i nie sposób było się domyślić na czym w końcu wszystko stanie. A stanęło na tym, że czytelnik będzie się skręcał z ciekawości co dalej, po tym jak pani Carriger  zrzuciła na niego bombę w postaci totalnego zaskoczenia i zaraz po tym zakończyła książkę.

Cieszę się, że mogłam po raz kolejny przenieść się do jakże różnej od tej znanej nam wszystkim epoki wiktoriańskiej, gdzie nadprzyrodzeni żyją sobie spokojnie z ludźmi i nikt nie widzi w tym nic dziwnego. Dzięki oryginalnemu i lekkiemu stylowi autorki nawet nie zauważyłam, kiedy dotarłam do ostatniej strony. Ciekawa jestem jakie wynalazki przedstawi nam ona w kolejnej części. No i oczywiście co też tym razem będzie czyhało na Alexię. Poza okropnymi kapeluszami Ivy rzecz jasna ;) Polecam gorąco!

Książkę otrzymałam od wydawnictwa Prószyński i S-ka, za co serdecznie dziękuję!


Dodatkowo zapraszam na konkurs do mojej siostry, gdzie można wygrać przecudnej urody czapeczkę dla dziecka, zrobioną własnoręcznie przez nią na szydełku :)
Nawet jeśli nie macie dzieciaczka w najbliższym otoczeniu, to nie obrazimy się jak ktoś podlinkuje u siebie :)

wtorek, 12 lipca 2011

Włoczykijka + Konkurs z Kwiatami Orientu

Moją radością dnia [poza tym, że mam w końcu dzień wolny ;] jest to, że spędziłam radosne 40 minut na poczcie i w końcu mam w swoich łapkach książkę z akcji Włóczykijka :)
A do tego kisielek i zestaw herbat [dziękuję!!!!! uwielbiam takie herbatki:)]





To teraz jeszcze Wam opowiem o konkursie i uciekam walczyć z bólem głowy a potem czytać :)
W sumie o dwóch konkursach.
Jeden organizuje moja siostra, do wygrania jest zrobiona przez nią na szydełku czapka dla dzieciaczka :)
http://ladyinfantille.blogspot.com/2011/07/konkursik-dla-mam.html





REGULAMIN
Konkursu Czytelniczego „Wakacyjna miłość?”
Lipiec- Październik 2011

1
Przedmiot konkursu

Niniejszy regulamin, zwany dalej „Regulaminem”, określa warunki, na jakich odbywa się czytelniczy konkurs „Wakacyjna miłość?” zwany dalej „Konkursem”.
Konkurs jest zorganizowany w celu propagowania literatury i kultury koreańskiej oraz krzewienia wiedzy o Korei.

2
Organizator Konkursu

Organizatorem Konkursu jest Wydawnictwo Kwiaty Orientu, przy współpracy Korea Literature Translation Institute.

 
3
Zasady uczestnictwa w Konkursie

1. Konkurs adresowany jest do wszystkich powyżej 15 roku.
2. Konkurs polega na napisaniu eseju na temat książki „Zaopiekuj się moją mamą” Shin Kyung-Sook.

4
Zgłaszanie prac konkursowych

1. Uczestnicy konkursu zobowiązani są nadesłać/przynieść prace w terminie do 30 września, pod następujący adres:
Wydawnictwo Kwiaty Orientu
Adres : Ul. Konopnickiej 12/41
26-110 Skarżysko-Kamienna
Adres mailowy: pytanie@kwiatyorientu.com
Z DOPISKIEM „Konkurs - Wakacyjna miłość?”
2. W ramach konkursu Uczestnik może nadesłać tylko jedną pracę.
3. Na odwrocie każdej nadesłanej pracy musi znaleźć się: imię i nazwisko uczestnika oraz jego wiek.
4. Organizator nie przewiduje możliwości rozpatrywania zgłoszeń, które dotrą do niego po 31 września 2011 roku.

5
Zasady oceny i przyznawania nagród

1. Prace, spełniające kryteria niniejszego Regulaminu, zostaną ocenione przez komisję kwalifikacyjną wybraną przez Organizatora.
2. Komisja konkursowa dokona wyboru najlepszych prac. Tylko jedna otrzyma nagrodę główną, 5 prac otrzyma wyróżnienia.
3. Nagrody zostaną wysłane pocztą lub zwycięzca może zgłosić się osobiście po odbiór.

6
Prawa autorskie

Nadesłanie przez Uczestników prac na Konkurs jest równoznaczne z wyrażeniem zgody na nieodpłatne i nieograniczone wykorzystanie ich przez Organizatora Konkursu do celów promocyjnych. Jednocześnie Organizator oświadcza, że nie zostanie zmieniony charakter nadesłanych prac.

środa, 6 lipca 2011

Nocny Burmistrz – Kate Griffin

Tytuł oryginału: The Midnight Mayor
Cykl: Matthew Swift
Tom cyklu: 2
Wydawnictwo: MAG
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 560
Ocena: 6/6



„Telefon zadzwonił.
Odebrałem go.
A potem…
… to skomplikowane.”

Tak zaczyna się druga część cyklu o Matthew Swifcie. Każdy kto czytał część pierwszą już w tym momencie będzie miał uśmieszek na twarzy. A dla tych, którzy nie czytali, a nie wiedzą czy warto nadrabiać zaległości, rekomendacją niech będzie fakt, że ostatnio dziewczyna, której poleciłam w księgarni „Szaleństwo Aniołów” po kilku dniach wróciła  zadowolona po część drugą i trzecią ;)

Znacie tę legendę, że jeśli kruki opuszczą londyńską Tower królestwo upadnie? Albo, że źle skończy się zniszczenie Londyńskiego Muru czy Kamienia? A co, jeśli to wszystko wydarzy się jednocześnie? Na domiar złego ktoś morduje Nocnego Burmistrza. A w centrum wydarzeń jest oczywiście Matthew, który po raz kolejny odebrał telefon w złym momencie ;] Czy i tym razem pożyje wystarczająco długo, żeby dowiedzieć się kto lub co zagraża całemu miastu oraz co oznacza dziwne graffiti, które pojawia się w całym mieście? Przekonajcie się sami.

Nie ukrywam, że zakochałam się w tej serii jak tylko trafiła w moje ręce. Dlatego też byłam cała w skowronkach, kiedy zaczęłam czytać tom drugi. I po raz kolejny nie pozostaje mi nic innego  jak rozpływać się nad talentem autorki. Londyn, który widzimy jej oczami jest zupełnie inny. Pełen magii, która kryje się w każdym miejskim zakamarku. Griffin dostrzega to, co my na co dzień z premedytacją pomijamy: żebraków, śmieciarzy, strażników ruchu.  Jej Londyn jest pełen obcych sobie ludzi, ale jednocześnie wszyscy oni są ze sobą powiązani – w końcu wszyscy są Londyńczykami. Jest pełen legend, mitów i mistycznych stworzeń chroniących miasto, które za jej sprawą ożywają. Życie to magia. Magia to życie. Każde wypowiedziane przez nas słowo, gest nie znika, zostaje gdzieś tam, w przestrzeni i tylko czeka na to, aby o sobie przypomnieć. Takim sposobem rzucone nieopatrznie przekleństwo może spowodować zagładę całego miasta, tylko dlatego, że jesteśmy zbyt zajęci sobą, żeby zacząć zauważać innych. Tych, których mijamy codziennie na ulicy i nie mamy dla nich nawet jednego dobrego słowa czy uśmiechu.

Lubię to w książkach Griffin. Pod całą otoczką Urban fantasy - gdzie czarnoksiężnicy czerpią moc z przewodów czy latarni ulicznej, miasto przepełnione jest  magicznymi stworzeniami, które sami tworzymy nawet o tym nie wiedząc – autorka przemyca nam coś więcej. Zauważa i wytyka nam nasze wady, widzi to, czego my nie widzimy. A to wszystko jest zgrabnie zakamuflowane w historii czarnoksiężnika, który pakuje się z jednych kłopotów w drugie. Do tego napisane tak prostym i naturalnym językiem, że ma się wrażenie jakby czytało się bardzo długi list od starego przyjaciela. No i genialne dialogi, pełne sarkastycznych uwag czarnoksiężnika, czyli takie, jakie lubię najbardziej.

Muszę oczywiście wspomnieć też o Matthew. Dawno nie spotkałam w książce tak dobrze stworzonego bohatera. Tym samym Swift trafia bardzo wysoko na listę moich ulubionych książkowych bohaterów i ma szansę wskoczyć nawet na pierwsze miejsce. Ale przecież to oczywiste, że z połączenia martwego czarnoksiężnika i niebieskich elektrycznych aniołów musiało wyjść coś doskonałego ;)

Jeśli mam porównywać tom pierwszy do drugiego, to drugi jest chyba jeszcze lepszy. Może wynika to z tego, że znamy już ten specyficzny świat, wiemy kim jest Swift i możemy od początku skupić się całkowicie na akcji. A może po prostu z książki na książkę autorka pisze coraz lepiej. Faktem jest, że o ile akcja w części pierwszej nie rozwijała się w ekspresowym tempie, to tutaj dla odmiany pędzi jak szalona. Ciągle coś się dzieje, co chwilę odkrywamy razem z Matthew coś nowego. I wcale nie czujemy się przy tym zagubieni. Ja cały czas miałam wrażenie, że stoję gdzieś obok i obserwuję to wszystko z bliska.

Podsumowując – jeśli szukacie świeżego powiewu w Urban fantasy, kochacie miejskie życie i czujecie magię tylko wtedy, kiedy otacza was miasto pełne ludzi – to jest zdecydowanie książka dla Was!

Na zakończenie pozwolę sobie umieścić kilka cytatów:

„Być może ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale paranoja służy jako winda szybkobieżna do tego miejsca.”

„Życie to magia. Idee, symbole, słowa, znaczenia. Nowe znaczenia, nowe słowa. W dawnych czasach, jeśli ktoś chciał wygnać demona, przywoływał moc północnego i południowego wiatru. Obecnie wzywa się Geesink Norba. Kiedyś czarodziej przywoływał srebrny blask księżyca, by ten przeprowadził go przez legowisko potwora. W dzisiejszej epoce wzywamy światło sodowych lamp pomieszane z łuną neonów, a legowisko potwora z reguły ma adres w modnej dzielnicy, z kodem pocztowym i płaci podatek lokalny.”

„Zamknąć bramy przed złem, cokolwiek mogło to znaczyć. Gdyby miało to być „zło” w tradycyjnym chrześcijańskim sensie, dziewięćdziesiąt procent mieszkańców miasta nie mogłoby rano dotrzeć do pracy.”

„- Jesteś użyteczny.
- To samo mówili o bombie atomowej. Zatrzymajmy ją, może się kiedyś przydać.”

Książkę otrzymałam do recenzji od wydawnictwa Mag, za co serdecznie dziękuję.