Nadchodzi
Dzień Dziecka. Z tej okazji wydawnictwo Replika zorganizowało akcję dla
blogerów. Wspominamy nasze ukochane lektury z dzieciństwa. Świetna inicjatywa, tak swoją drogą ;) Przechodząc do
rzeczy, jak to się u mnie zaczęło.
Może
Wam się to wydać dziwne, ale jako małe dziecko nie lubiłam czytać. Sprawiła to
nauczycielka w szkole, która kazała nam czytać coś, co mi się bardzo nie
spodobało. Teraz już nawet nie pamiętam jaka to była książka (może mechanizm
wyparcia zadziałał^^), ale zniechęciła mnie do tego stopnia, że przez bardzo
długi czas nie sięgnęłam po żadną książkę.
Na
szczęście moje kuzynostwo miało biblioteczkę pękającą w szwach, i tak kiedyś na
półce mojego kuzyna znalazłam małą, niepozorną książeczkę. „Magia stali” Andre
Norton. Razem z Sarą, Erykiem i Grzegorzem ruszamy w podróż pełną przygód do
Avalonu, w poszukiwaniu ekskalibura króla Artura, pierścienia Merlina i
srebrnego rogu Huona. Ta powieść sprawiła, że zaczęłam pochłaniać książki w
zastraszających ilościach. Pożyczałam je od kuzynostwa, a biblioteka stała się
moim drugim domem. Nie czytałam jej potem po raz drugi, chociaż do dzisiaj mnie
kusi. Ale gdzieś we mnie siedzi obawa, że teraz, jako osoba dorosła mogę jej
już nie odebrać tak pozytywnie i całe moje wyobrażenie o niej umrze śmiercią
tragiczną. Może kiedyś zbiorę się na odwagę i przeczytam ponownie. I nawet
jeśli się rozczaruję, to i tak tej właśnie książce zawsze będę zawdzięczać trzy
rzeczy. Po pierwsze, miłość do literatury. Po drugie, zamiłowanie do
fantastyki, bo to właśnie ta książka sprawiła, że pokochałam ten właśnie
gatunek. I po trzecie, uwielbienie do wszystkiego, co jest związane z legendami
arturiańskimi. Od tamtego czasu, niezmiennie aż do dnia dzisiejszego rzucam się
na wszystko, co z królem Arturem i Merlinem jest związane. Nie ma dla mnie
znaczenia, czy to książka, film czy serial. Wystarczy, że w jakikolwiek sposób
łączy się z legendami arturiańskimi.
Kiedy
już wykiełkowała ta moja miłość do książek to naprawdę zaczęłam czytać wszystko
jak leci, w każdym gatunku potrafiłam odnaleźć coś dla siebie. I tak Krystyna
Siesicka odpowiada za to, że lubię czasem sięgnąć po książki obyczajowe.
Krzysztof
Petek i jego sensacyjno-przygodowe powieści sprawiły, że do dziś zaczytuję się
w sensacji i kryminałach.
I
w końcu „Wakacje z duchami” Adama Bahdaja. Pamiętam, że jakoś o tej książce
usłyszałam. Nie były to czasy, w których mogła się na mnie rzucić w internecie,
więc musiała to być jakaś bardziej przyziemna forma ;) W każdym razie tak
bardzo chciałam ją przeczytać, że kiedy nie mogłam jej nigdzie dostać w
przypływie bezsilności zadzwoniłam do cioci i poprosiłam, żeby mi ją kupiła.
Moja radość w momencie, kiedy ciocia mi ją wręczyła jest nie do opisania. Od
razu zaczęłam czytać i przepadłam. To był początek mojej przygody z książkami przygodowymi
i „wątkiem paranormalnym” ;)
W
okresie dorastania przyszedł czas na trochę poważniejsze lektury. Wtedy kolega
czytał książkę „Dobry omen” duetu Pratchett i Gaiman. Skończył on, ja
wypożyczyłam. Zakochałam się. I ta miłość trwa. Zarówno Pratchetta, jak i
Gaimana wielbię do dzisiaj i mogę czytać każdą z ich książek w nieskończoność.
Kolejnym
takim autorem jest Stephen King. Pierwszą jego książką, na jaką trafiłam, był
„Cmętarz zwierząt”, od którego dosłownie nie mogłam się oderwać. Miałam może 12
albo 13 lat, kiedy to przeczytałam. Miałam też potem pewne problemy z
zaśnięciem, ale siła przyciągania tej książki była tak wielka, że naprawdę nie
potrafiłam przestać czytać, mimo ciarek na plecach. I tak jak poprzedni
autorzy, King do dzisiaj należy do grona przeze mnie wielbionych.
Zabawne,
ale nigdy nie patrzyłam na to w ten sposób. To naprawdę fascynujące, jak
książki z dzieciństwa kształtują nasze upodobania i gust czytelniczy. Chociaż
muszę przyznać, że jako księgarz często się w duchu uśmiechałam w momentach,
kiedy rodzice chcieli, żeby polecić im książki dla ich pociech. I narzekali, że
dziecko to czyta w takim tempie, że nie nadążają kupować. Narzekali tak z
przymrużeniem oka oczywiście, ale zawsze takie sytuacje sprawiały mi radość, bo
wiedziałam, że oto rośnie nowy mól książkowy, a rodzice robią dobrą rzecz, bo
tego mola w dziecku karmią, dostarczając mu kolejne książki. Może za parę lat
wcale nie będzie u nas tak źle z czytelnictwem ;)
Zastanawiałam się nad tą książką. Po twojej recenzji chyba się skuszę :)
OdpowiedzUsuńMagda Saska-Radwan - Jaką książką?
OdpowiedzUsuńCiekawy post. :) Ja pokochałam książki po przeczytaniu: "Ten obcy" i "Ania z Zielonego Wzgórza" :)
OdpowiedzUsuńfajnie tutaj u Ciebie ;-) Lubie czytać twoje wpisy :))
OdpowiedzUsuń