niedziela, 21 lipca 2013

Ósemka wygrywa - Janet Evanovich

Tytuł oryginału: Hard Eight
Cykl/Seria: Stephanie Plum. Dziewczyny nie płaczą
Tom: 8
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 416
Ocena: 4.5/6

Już ósmy raz spotykam się ze Stephanie Plum. Ósmy raz wybucham śmiechem już po pierwszych zdaniach. Czyli nic się nie zmieniło, Evanovich nadal utrzymuje poziom i dostarcza fanom serii czystej rozrywki.

Muszę przyznać, że autorka niektórymi pomysłami powala na łopatki. Bo że Stephanie ma problem ze złapaniem NSa to wiadomo. Że wybucha jej samochód? Już nawet ona przywykła. Kolejny dziwny człowiek się z nią zaprzyjaźnia? Normalka. Próbuje komuś pomóc i przypadkiem naraża się na gniew jednego z najgroźniejszych ludzi w okolicy? Jej się to często zdarza. Ale to, że prześladują ją królik i niedźwiedź pałający żądzą mordu rozwaliło mnie do reszty. To było tak komiczne, że aż nieprawdopodobne. Ale jak wiecie, jeśli chodzi o Stephanie wszystko jest prawdopodobne, więc i morderczy królik wpasuje się w tą rzeczywistość ;)

Stephanie z dobrego serca próbuje znaleźć wnuczkę sąsiadki swoich rodziców. Wnuczka i jej matka zapadły się pod ziemię, a sąsiadka może przez to stracić dom. Steph zaczyna krążyć wokół tematu, co bardzo nie podoba się lokalnemu bandziorowi, Eddiemu Abruzzi. A jak się szybko przekonacie, Abruzzi jest bardzo kreatywny, jeśli chodzi o zastraszanie ofiary i tym razem naszej łowczyni grozi większe niebezpieczeństwo niż kiedykolwiek. Poza tym fakt, że jeden NS zwiewa jej już z czwartą parą kajdanek też nie poprawia jej humoru. Do tego Morelli nie odzywa się od wieków. Nie jest dobrze, moi drodzy, nie jest dobrze. Ale kto jak nie Stephanie, ze swoim głupim szczęściem, poradzi sobie z wszystkimi kłopotami. Tym razem z ogromną pomocą Komandosa.

Fakt, że czasem błądzimy tu w oparach absurdu, ale nie zmienia to faktu, iż umieramy przy tym ze śmiechu. No tylko sobie wyobraźcie Steph, która znajduje na klamce torbę pełną węży i jednego z nich zabija ze swojej trzydziestki ósemki. I trafia za pierwszym razem! Muszę przyznać, że wyjątkowo obrzydliwe niespodzianki autorka zgotowała tym razem dla głównej bohaterki, ale to tylko umocniło czytelnika w przekonaniu, że Steph naraziła się wyjątkowo niebezpiecznemu człowiekowi. Mówię Wam, aż mnie ciarki chwilami przechodziły. Szczególnie przy fragmencie z pająkami. Uh, jak ja nienawidzę pająków.

Nadal uważam tą serię za jedną z najlepszych komedii sensacyjnych jakie miałam okazję czytać w życiu i chyba już zdania nie zmienię. Czasami czuję potrzebę poczytania czegoś lekkiego i niewymagającego, a romansów nie cierpię, więc seria o Stephanie ratuje sytuację dostarczając mi co jakiś czas moc rozrywki i dobrego humoru ;) Niezmiennie polecam każdemu!

poniedziałek, 15 lipca 2013

52 powody, dla których nienawidzę mojego ojca - Jessica Brody


Tytuł oryginału: 52 reasons to hate my father
Cykl/Seria: Fabryka sensacji
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 420
Ocena: 4.5/6

Premiera 19.07.

Poznajcie Lexington Larrabee, która jest celebrytką tylko dlatego, że ma bogatego ojca. Nie ona jedna na świecie. Zbliża się dzień jej osiemnastych urodzin, a w rodzinie Larrabee jest to dzień dość szczególny. Wtedy każda latorośl światowej sławy biznesmena dostaje dostęp do swojego funduszu powierniczego, który opiewa na kwotę 25 milionów dolarów. Wiecie, takie tam drobne. Lexi czekała na ten dzień całe swoje życie. Pech chciał, że tuż przed tym wielkim dniem wjechała po pijaku w sklep spożywczy. To musiało trochę zdenerwować jej ojca, bo zamiast czeku dostała w prezencie listę 52 prac, które musi wykonać, żeby mieć dostęp do swojego funduszu. 52 prace, 52 tygodnie, czyli nowe zajęcie co tydzień. Do tego w gratisie dostaje pracownika z firmy ojca, który ma nadzorować postępy jakie czyni.
Jak się pewnie domyślacie Lexi nie jest zbyt zadowolona. Ale cóż począć, trzeba zacisnąć zęby i jakoś przeżyć ten rok. W końcu 25 milionów piechotą nie chodzi. I tak dziewczyna, która nie potrafi uruchomić odkurzacza staje się między innymi sprzątaczką, kelnerką i telemarketerką. I muszę Wam powiedzieć, że pan Larrabee wykazał się wielką kreatywnością przy układaniu listy prac. Dla Lexi jest to droga przez mękę, dla czytelnika świetna rozrywka ;)

Na początku lektury Lexi nie budzi w czytelniku nic, prócz irytacji. Jest typowym, rozpuszczonym dzieciakiem, który uważa, że wszystko mu się należy. Bo tak została wychowana i do tego przyzwyczaiła się w ciągu osiemnastu lat życia w luksusie. Tym większy szok przeżywa, kiedy trafia do swojej pierwszej pracy. W jej nowym życiu to nie jej usługują, tylko ona usługuje. Dla kogoś takiego jak Lexi to prawdziwa trauma. Jak ludzie mogą tak pracować całe życie? Niepojęte!
W miarę upływu czasu oczywiście w naszej głównej bohaterce zachodzą zmiany, co w sumie było do przewidzenia. Wtedy już nie irytuje, a przynajmniej nie tak bardzo ;)

Jak tylko zobaczyłam „52 powody…” w zapowiedziach, stwierdziłam, że chcę to przeczytać. Miałam wrażenie, że to będzie coś bardzo w stylu Stephanie Plum, którą tak uwielbiam. A tu niespodzianka. Lexie bardzo różni się od Steph. Nie powiem, że to dobrze, albo źle. Po prostu jest inaczej. „52 powody…” to lekka i przyjemna opowieść o księżniczce, która na jakiś czas musi zmienić się w kopciuszka. Jest dosyć przewidywalna w kwestii rozwiązania głównych wątków, ale i tak lektura jest przyjemnością. Jeśli nastawicie się na niewymagającą powieść, to na pewno będziecie zadowoleni. Szczególnie, że Pani Brody ma naprawdę dobry styl. Wciąga, szybko się czyta, odpręża i bawi. Czego więcej chcieć od wakacyjnej lektury? Dla mnie dodatkowym plusem było to, że książka nie jest płytka i o niczym. Mimo wszystko przemyca jakieś wartości. Może i nie jest to jakimś zaskoczeniem i pewnie jeszcze przed przeczytaniem jesteście w stanie się domyślić jakie to są wartości. Ale jednak czasami dobrze sobie przypomnieć, że należy cieszyć się z tego co mamy. Bo miliony dolarów na koncie nie zastąpią kochającej rodziny. Ja jestem bardzo rodzinną osobą, zawsze byłam bardzo zżyta z rodzicami, siostrą i do dziś ten stan się utrzymuje. Dlatego czytanie o przemianie Lexi było dla mnie  przyjemnością. Zachęcam, polecam i mam nadzieję, że również miło spędzicie czas przy lekturze! ;)


środa, 10 lipca 2013

John ginie na końcu – David Wong

Tytuł oryginału: John Dies At The End
Wydawnictwo: Replika
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 448
Ocena: 4/6

Nazywam się David Wong. Mój przyjaciel ma na imię John. To nie są prawdziwe imiona. Może też będziesz chciał zmienić swoje. Jestem w stanie zdmuchnąć cały twój świat. Gdybym pokazał ci, co zawiera pewne małe, zimne pudełeczko, nie przespałbyś już ani jednej pełnej nocy, nie byłbyś w stanie obejrzeć filmu do końca i nie odczuwałbyś łączności z rasą ludzką aż do dnia śmierci. Ale nie jesteśmy na to gotowi, jeszcze nie. I to jasne jak słońce, że nie spodziewasz się tego, co mam ci do powiedzenia. 
Zaczęło się to wszystko kilka lat temu. Ledwo kilka lat wcześniej skończyliśmy ogólniak. Byliśmy zwykłymi smarkami. I tak, mój przyjaciel John poszedł na imprezę… 
Teraz, kiedy opowiadam tę historię, kusi mnie, żeby powiedzieć coś w stylu: „Któż by pomyślał, że John przyczyni się do końca świata?”. Jednak nie powiem tego na głos, ponieważ większości z nas, którzy dorastali wraz z Johnem, zawsze wydawało się, że on w jakiś sposób pomoże w końcu świata.
Zatem, John poszedł na imprezę….”


Musicie przyznać, że jest to książka intrygująca już na pierwszy rzut oka. Sam tytuł sprawia, że mamy ochotę dowiedzieć się na jej temat czegoś więcej. Do tego dziwaczna okładka, a musicie wiedzieć, że to dopiero wierzchołek góry lodowej jeśli chodzi o dziwaczność w tej książce. Z opisu na okładce dowiadujecie się, że tytułowy John poszedł na imprezę i… no cóż, doprowadził w ten sposób do końca świata. Czujecie się zaintrygowani? Bo ja się czułam. A potem przeczytałam pierwsze dwie strony i po prostu wiedziałam, że muszę tę książkę przeczytać!!

Zacznijmy od tego, że przy takiej oprawie książki chyba nikt się nie spodziewa, że będzie to lekka lektura. A jeśli się spodziewa, to cóż… muszę rozczarować. To nie jest lekka lektura. Wspomniałam już o pierwszych dwóch stronach, które mnie zaciekawiły na tyle, że postanowiłam przeczytać całość. Czytając dalej zaczęłam się zastanawiać, o co tu tak naprawdę chodzi, bo na początku naprawdę ciężko to rozgryźć. Nie żeby potem było w tej kwestii lepiej, ale po jakimś czasie po prostu przyzwyczajasz się, że przez następne 400 stron przyjdzie Ci funkcjonować w totalnie absurdalnym świecie. Czy Ci się ten świat spodoba, czy nie to już inna kwestia. Jeśli o mnie chodzi to różnie bywało. Momentami nie mogłam się od książki oderwać i wybuchałam co chwilę śmiechem. Były też takie momenty, kiedy stwierdzałam, że poziom absurdu właśnie poleciał w kosmos i to chyba za dużo nawet jak dla mnie. Ale generalnie oceniam książkę pozytywnie. Mimo, że przez większość czasu towarzyszy nam wielkie zdziwienie, które mogłoby się zmaterializować jako znak zapytania wiszący nam nad głową, niczym u bohaterów komiksów, to jednak muszę przyznać, że zdecydowanie nigdy wcześniej czegoś takiego nie czytałam. Już choćby dlatego warto sięgnąć po tą książkę. Autor zaskoczy Was na każdej stronie, a liczba dziwactw jakie wymyślił wydaje się wręcz nieprawdopodobna. A jednak! Jeden człowiek jest w stanie wymyślić to wszystko. Aż strach pomyśleć, jak bujną wyobraźnię posiada autor ;)

Tej książki nie da się sklasyfikować, nawet gdyby ktoś bardzo chciał. Ja nie zamierzam tego robić. Znajdziecie tu fragmenty rodem z filmu gore, ale nie jest to horror. Znajdziecie też dziwne stwory, duchy i podróże do innego wymiaru, ale nie jest to science fiction. Traficie na sporo trupów, ale kryminałem też tego nie nazwiecie. To, czego na pewno tu nie znajdziecie to logika. Nawet nie ma sensu się wysilać i jej szukać. Zaryzykowałabym nawet stwierdzeniem, że w życiu nie czytałam bardziej pokręconej książki. Momentami podobała mi się bardziej, momentami mniej, ale z czystym sumieniem mogę Wam powiedzieć, że naprawdę warto po nią sięgnąć, bo zapewniam Was, że nigdy nie czytaliście czegoś podobnego. ;)

czwartek, 4 lipca 2013

Schodząc ze ścieżki – Tomasz Jamroziński

Seria/Cykl: ABC
Wydawnictwo: Oficynka
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 484
Ocena: 4/6

Wydawnictwo Oficynka ma wyjątkowy talent do wydawania kryminałów na wysokim poziomie, nawet jeśli są to debiuty. Dlatego po ich książki sięgam raczej w ciemno i do tej pory się nie zawiodłam. Dodatkowo tym razem zachęcił mnie fakt, że akcja powieści rozgrywa się w Częstochowie, a raz, że jest to miejsce, które kojarzy się raczej z czymś innym niż brutalne morderstwa, dwa, że często bywałam tam w dzieciństwie i raczej dobre wspomnienia mam z Częstochową związane. Jak się okazuje intuicja i tym razem mnie nie zawiodła, chociaż nie mogę powiedzieć, że jest to lektura pozbawiona jakichkolwiek wad.

Aspirant Bartosz Zdaniewicz przez przypadek wchodzi w posiadanie dokumentów dotyczących sprawy sprzed jedenastu lat. Nad glinianką Michalina brutalnie zamordowano dwóch nastolatków, a trzeci cudem uszedł z życiem. Morderca teoretycznie został znaleziony i sprawę zamknięto. Jednak Zdaniewicz po bliższym przyjrzeniu się sprawie zaczyna mieć wątpliwości co do przebiegu śledztwa i schwytania winnego. Nieoficjalnie zaczyna krążyć wokół starej sprawy i nagle okazuje się, że jego dochodzenie bardzo kogoś interesuje, a sprawa sprzed lat nadal pozostaje bardzo żywa.

„Schodząc ze ścieżki” jest naprawdę  świetnym kryminałem, i mogę to powiedzieć z czystym sumieniem. Pod względem rozwiązywania zagadki tajemniczych morderstw nie mam autorowi nic do zarzucenia. Może nie ma tu wartkiej akcji, a bardziej toczące się leniwie śledztwo z wieloma niewiadomymi, ale w przypadku kryminałów to akurat zazwyczaj jest zaleta. Przed Zdaniewiczem i jego przełożonym, Wołoszynowem naprawdę ciężkie zadanie, bo jak się pewnie domyślacie, rozwiązywanie dawno zapomnianych spraw do łatwych nie należy. Szczególnie jeśli jest ktoś, komu bardzo zależy na tym, aby prawda nie wyszła na jaw. Autor nie ma też oporów przed przedstawieniem działań policji w niezbyt dobrym świetle.
Dlatego zdziwiłam się, że tak ciężko było mi się wciągnąć w lekturę. Niby książka bardzo mi się podobała, a jednak czytanie szło mi dość opornie. Cóż, czasami bywa i tak. Dopiero przy końcu wciągnęłam się do tego stopnia, że nie oderwałam się dopóki nie przewróciłam ostatniej strony.
To jedyny minus jeśli chodzi o moje wrażenia, ogólnie oceniam książkę bardzo pozytywnie. Mroczny klimat Częstochowy, tajemnicze morderstwa sprzed lat i ciemne sprawki bohaterów nadają powieści złowieszczą otoczkę. Do tego bardzo dobrze nakreśleni bohaterowie i bardzo realistycznie oddany świat przedstawiony sprawia, że czytelnik może wczuć się w opisywane wydarzenia i odbierać je tak, jakby miały miejsce naprawdę.
Jeśli szukacie dobrego, polskiego kryminału, to „Schodząc ze ścieżki” jest książką, po którą bez dwóch zdań powinniście sięgnąć!