Tytuł
oryginału: Fortunately, the Milk...
Wydawnictwo:
Galeria Książki
Oprawa:
twarda
Rok
wydania: 2013
Ilość
stron: 160
Ocena: 6/6
To
zabawne, jak niektóre książki potrafią trafić w idealny moment. Wiecie, o czym
mówię, taka sytuacja, że idziecie do skrzynki pocztowej, a tam czeka na Was
właśnie ta książka, której akurat potrzebujecie w obecnym stanie ducha. Albo
woła Was z księgarnianej półki. Co prawda, jeśli o mnie chodzi, to książki
Gaimana zawsze będą dla mnie idealne w każdym stanie ducha, ale to już inna
historia.
W każdym
razie, wyobraźcie sobie, leżę drugi tydzień w łóżku z kręgosłupem, który znowu
odmawia współpracy. Leżąc w łóżku nie da się robić za wiele, więc czytam. Ale
uwierzcie, że po jakimś czasie ma się dość. I wtedy okazuje się, że w skrzynce
czeka na mnie „Na szczęście mleko…”. Mimo ogólnej niechęci do wszystkiego
porywam ją i zaczynam czytać. I po raz kolejny okazuje się, że Gaiman jako
jeden z nielicznych autorów bezbłędnie potrafi sprawić, że zapomnę o całym
świecie, łącznie z bólem i całą resztą atrakcji.
Minusem
jest to, że po czterdziestu minutach książka mi się skończyła. Ale uwierzcie,
że miałam ochotę zacząć czytać od nowa ;) Tutaj muszę od razu dodać, że jest to
książka dla dzieci, więc liczy zaledwie 60 stron i zawiera dużo ilustracji,
więc czyta się błyskawicznie. Ale ten klimat gaimanowski jest niesamowity. Do
tego ilustracje Chrisa Riddella też robią swoje. Niejednokrotnie po
przeczytaniu paru zdań zatrzymywałam się na chwilę, żeby dokładnie przyglądać
się ilustracjom dotyczącym tego, o czym akurat czytam. I muszę Wam powiedzieć,
że rzadko kiedy trafiają się książki, w których ilustracje są tak doskonale
zgrane z tekstem. Każdy najmniejszy szczegół opisany przez Gaimana, jest potem
przez Riddell odtworzony.
A i sama
historia już od początku wywołuje uśmiech na twarzy. Wszystko zaczyna się od
tego, że mama wyjeżdża w delegację. Informuje wtedy tatę, żeby nie zapomniał
kupić mleka. Niestety tato zapomina i biedne dzieci nie maja z czym zjeść
płatków. Jak sami rozumiecie, jest to tragedia. Dlatego tato czym prędzej
biegnie do sklepu na rogu, żeby owe mleko zakupić. Ale coś długo nie wraca,
dzieci zaczynają się niecierpliwić. Dlatego kiedy w końcu doczekały się powrotu
taty, zażądały wyjaśnień. I tu zaczyna się cała opowieść, właśnie w momencie,
kiedy tato opowiada co go spotkało w drodze ze sklepu. Musicie się przygotować
na spotkanie z śluzowatymi obcymi, piratami, gniewnymi bogami wulkany,
wumpirami, międzygalaktyczną policją. I kucykami. Nie wolno zapominać o
kucykach ;)
Myślę, że
fanów Gaimana nie trzeba zachęcać do sięgnięcia po tą książkę. A jeśli jednak
trzeba, to niniejszym zachęcam ;) Pozostałych tez zachęcam gorąco, niezależnie
od tego, czy chcecie coś fajnego poczytać swoim dzieciom, czy sami wybrać się w
tą niesamowitą podróż. Zachęcam po stokroć!
Spotkałam
się z opinią, że niektórzy bohaterowie mogą młodsze dzieci przestraszyć, ale ja
tak nie myślę. Oczywiście to też zależy od dziecka, ale powiem Wam, że jeśli rodzice
przychodzą do mnie do księgarni po Monster High dla pięcioletnich dziewczynek i
to jest ok, a Gaiman jest w tym momencie nieodpowiedni to coś na tym świecie
jest nie tak ;) Ja mam czteroletnią siostrzenicę i bez wahania przeczytałabym
jej tę książkę. Każdy swoje dziecko zna i wie czy coś je wystraszy czy nie. A
żeby to zweryfikować, wystarczy przejrzeć ilustracje. Tylko naprawdę wątpię,
żeby dzieci w wieku 8-10 lat miały się wystraszyć piratów, kosmitów czy nawet
wumpirów, które bądź co bądź są przedstawione w bardzo zabawny sposób.
Ta książka
jeszcze raz utwierdza w przekonaniu, że Gaiman niezmiennie potrafi pisać dla
czytelnika w każdym wieku, a jego wyobraźnia nie ma granic. Ja jestem jak
zwykle zachwycona i polecam gorąco!
Hm, hm, hm... Zaciekawiłaś mnie no! :D Lubię książki dla dzieci i czuję, że ta również mi się spodoba ;)
OdpowiedzUsuń